Gazeta Polska: Oni obawiają się Karola Nawrockiego. Atak metodami rosyjskimi nie był przypadkowy Czytaj więcej!

Migracyjny bluff Tuska. Krzysztof Wołodźko o eksperymencie europejskich salonów

Narracyjna wolta Donalda Tuska w sprawach migracyjnych to nie tylko strategia przed wyborami prezydenckimi. I nie tylko próba ucieczki do przodu przed nadciągającym kryzysem notowań, jaki niechybnie spotka tej zimy trzynastogrudniowców. To nikła szansa dla całej liberalnej Europy, by wybrnąć z migracyjnej pułapki, którą zastawili na nas wszystkich - pisze Krzysztof Wołodźko w "Gazecie Polskiej".

Straż Graniczna i imigranci
Straż Graniczna i imigranci
Maciej Łuczniewski - Gazeta Polska

Widok niemal osamotnionej Agnieszki Holland protestującej przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów u jednych wzbudził szyderczy śmiech, u drugich gorycz i smutek. Liberalni wyborcy Koalicji Obywatelskiej schowali głowy w piasek. Oni „Zielonej granicy”, hejtu na pograniczników w wykonaniu Barbary Kurdej-Szatan i Piotra Zelta potrzebowali tylko po to, by jeszcze mocniej rozpalić płomień nienawiści do PiS. W tej sprawie szli ręka w rękę ze swoim guru, Donaldem Tuskiem – opłacał im się najpaskudniejszy cynizm podszyty humanitaryzmem jako amunicją przed 15 października 2023 roku. 

Holland w roli pożytecznej idiotki

Wolta w tych sprawach przyszła znacznie wcześniej, nim lider Koalicji Obywatelskiej ubrał ją w słowa – kto śledził media społecznościowe pod tym kontem, szybko spostrzegł, że po 13 grudnia migranci przy granicy z Białorusią byli potrzebni „libkom” jak ubiegłoroczny śnieg. A liberalne media nagle odkryły operację „Śluza” i w ciągu kilku zaledwie tygodni przeszły od opowieści nieludzko katowanych przez polski reżim migrantach do pełnego namaszczenia tonu, jakim do dziś głoszą konieczność obrony naszej wschodniej granicy przed wojną hybrydową, zarządzaną przez Moskwę i Mińsk.  

Tylko lewackie aktywiszcza i topniejący elektorat lewicy rozdziawiają gęby ze zdziwienia i drą szaty. Nikt się tym jednak specjalnie nie wzrusza – podobnie jak wspomnianą wyżej Holland, która wypełniła już swoją rolę pożytecznej idiotki. I teraz może do woli spacerować przed gmachem, w którym czasem lubi poleniuchować Donald Tusk.

To truizm, że anty-PiS w swojej masie okazał się w sprawie strategii migracyjnej nie mniej cyniczny niż jego polityczni liderzy. Kto zna naszych proeuropejskich liberałów, nawet tych o lekko tęczowym zabarwieniu, doskonale wie, że są zwolennikami twardego darwinizmu społeczno-gospodarczego. Piewcy wolnorynkizmu w najtwardszym wydaniu zrobili sobie z humanitaryzmu grubą pałkę na PiS. I przywdziali go jak barwy ochronne w latach 2015–2023. Teraz nie potrzebują już tego narzędzia, bo tak naprawdę również nie chcą u siebie „inżynierów i doktorów” z krajów Trzeciego Świata. Co najwyżej potrzebują ich jako bardzo taniej siły roboczej. I nadal będą potrzebowali. Ale dla tych są inne drogi migracji niż granica z Białorusią. I zwolennicy Tuska doskonale o tym wiedzieli i wiedzą. 

Migracja, wybory, sondaże

Dlatego ogłoszona przez niego triumfalnie w Brukseli zmiana migracyjnej strategii to przede wszystkim inny etap starej antypisowskiej gry. Tusk musiał zdecydować się na ten krok jeszcze przed prezydenckimi wyborami. Szczególnie że nikt już nie ma wątpliwości – także po tamtej stronie – że kryzys notowań władzy jest już faktem. Platforma Obywatelska, dziś znana lepiej jako Koalicja Obywatelska, nigdy nie odskoczy PiS-owi tak, jak partia Jarosława Kaczyńskiego uciekła do przodu liberałom i lewicy po 2015 roku. Zjednoczona Prawica na parę dobrych lat zdeklasowała swoich przeciwników. Anty-PiS nie powtórzy tego sukcesu, dlatego musi grać coraz bardziej brutalnie i cynicznie, nawet ryzykując przegrzanie medialno-propagandowego przekazu jeszcze przed prezydenckimi wyborami.  

A jednak mam wrażenie, że w tym wszystkim chodzi o coś więcej. O to stłumione westchnienie ulgi, które wyrwało się europejskim salonom, gdy Tusk głośno powiedział to, czego nie wypada wciąż mówić na głos zachodnim liberałom i lewicy. Zachód już wie, że rządy Niemiec za czasów kanclerz Angeli Merkel wcale nie były dla naszego kontynentu błogosławieństwem. Przeciwnie, wbrew wiernopoddańczym adresom Tuska, były przekleństwem.

Przekleństwem i zmorą Europy stała się prorosyjska polityka byłej wschodnioniemieckiej naturystki. Przekleństwem i zmorą Europy stała się również jej niewydarzona polityka migracyjna.  

Liberalne elity stracą Europę

O ile jednak prokremlowska polityka Niemiec przynajmniej odpowiadała bieżącym potrzebom niemieckiej gospodarki, karmionej syberyjskimi surowcami, o tyle proimigracyjna strategia Merkel była świadectwem bezbrzeżnej pychy i głupoty. Niemcy najprawdopodobniej myśleli, że ich gospodarka przełknie i przetrawi tak liczne rzesze uchodźców, skoro w poprzednich dekadach i latach radziła sobie z Turkami, byłymi mieszkańcami Jugosławii, Polakami. A nawet skrajnie niezasymilowanymi przybyszami z ubogich krajów Afryki i Azji. To się jednak nie udało. Przede wszystkim w radykalnie zmienionych okolicznościach. Znacznie bliższych spełnieniu scenariuszy, które przedstawił Douglas Murray w „Przedziwnej śmierci Europy”.

Jego analizy wskazują na jeden istotny fakt: po dekadach skrajnie nieodpowiedzialnej, pełnej symbolicznej przemocy wobec własnych obywateli polityki migracyjnej Europa osiągnęła kres możliwości.

Stary Kontynent w kolejnych dekadach może stać się ziemią, nad którą liberałowie stracą polityczną kontrolę. Nie tylko ze względu na białych, prawicowych populistów. Przede wszystkim ze względu na nieprzebrane szeregi wyznawców islamu czy animizmu, dla których zarówno chrześcijańska, jak i oświeceniowa tradycyjna Europy będzie warta mniej niż ślina na piasku. Wcześniej pewnie w wielu krajach dojdzie do politycznych przewrotów z pomocą kart do głosowania. Niemieckie elity od prawa do lewa już obawiają się konkurencji z AfD i Sojuszu Sahry Wagenknecht. A to wcale nie dlatego, że tak bardzo cenią sobie demokrację i liberalizm – od dawna bowiem utożsamili te wartości z własnym światopoglądem, ideologią i władzą. Boją się przede wszystkim, że raz na zawsze stracą rząd dusz, a wraz z nim – realne panowanie. Dokładnie tego obawiali się przecież liberałowie i lewica w Polsce po 2025 roku. I pewnie gdyby nie pandemia, wojna w Ukrainie i kilka pochopnych decyzji PiS, byłyby to obawy naprawdę trafne. Ale piłka wciąż jest w grze.

Europejskie salony potrzebowały narracyjnej wolty Tuska, by rozpocząć nowy eksperyment. Sprawdzić, jak liberalne i lewicowe elektoraty zareagują na słowa, a być może też decyzje, które jeszcze niedawno opisywane byłyby przez medialny mainstream jako faszyzm, nietolerancja, rasizm i ksenofobia.

Dziś okazuje się, że europejskie nagrody dla Agnieszki Holland za „Zieloną granicę” w 2023 roku to był już tylko pusty, lecz potrzebny dla podtrzymania gry pozorów gest. Poprzedzał wzruszenie ramion. Wszak jedyne, czego obawiają się liberałowie w Europie, to realna, długotrwała utrata władzy. Cała reszta to okolicznościowe pogaduszki kawiarnianych wrażliwców, oklaskiwanych za słuszne poglądy autorytetów i właścicieli znaczących środków przekazu. A uchodźcy? Po cichu będzie się ich upychać w krajach takich jak Polska, rządzonych przez „zaprzyjaźnionych Europejczyków”, licząc na to, że zanim elektorat koalicji 13 grudnia spostrzeże, iż dał się przechytrzyć, zamknie mu się usta logiką faktów dokonanych.

 



Źródło: Gazeta Polska

 

Krzysztof Wołodźko