Rewolucja seksualna w podstawówkach » więcej w Gazecie Polskiej! CZYTAJ TERAZ »

Małgorzata Wassermann dla "Gazety Polskiej" o Bodnarze: Ten chaos będzie trudny do opanowania

– Pod wzgórzem wawelskim pojawiły się pierwsze okrzyki, tam włączano nagrania z głośników, słychać było komendę „Terrain Ahead” z kabiny pilotów z ostatnich chwil lotu tupolewa 10 kwietnia 2010 roku. Przed budynkiem biura partii w Krakowie puszczano krzyki pasażerów zarejestrowane przez czarne skrzynki samolotu – opowiada Małgorzata Wassermann o nowej strategii antypisowskich grupek, zakłócających oddawanie hołdu ofiarom katastrofy smoleńskiej.

Małgorzata Wassermann
Małgorzata Wassermann
Igor Smirnow - Gazeta Polska

Pani Poseł, co dokładnie stało się na Wawelu 18 października, gdy delegacja PiS zmierzała na Mszę świętą na Wawel?

Mechanizm zakłócania nam uczestnictwa we Mszy świętej, modlitwie i składaniu wieńców nie został wymyślony wczoraj, lecz stanowi nieodłączny element strategii „ulica i zagranica”, stworzonej już dawno jako model atakowania prawicy. Działania te nasiliły się szczególnie po 2015 roku, a grupa, która zakłóca uroczystości zarówno 10. dnia każdego miesiąca w Warszawie, jak i 18 w Krakowie, to zazwyczaj te same, dobrze zorganizowane osoby.

Ich zachowanie sprowadza się do tego, aby po prostu uniemożliwić nam spokojny udział w tych uroczystościach. Działania tych osób stają się coraz bardziej agresywne i bezczelne. Tak właśnie po ostatniej Mszy świętej – która nie powinna przecież nikomu przeszkadzać, odbywa się ona zupełnie bez rozgłosu i zainteresowania opinii publicznej – aktywiści zgromadzili się nie tylko pod Wawelem, lecz przenieśli się potem przed siedzibę naszego krakowskiego biura. 

Pod wzgórzem wawelskim pojawiły się pierwsze okrzyki, już tam włączano nagrania z głośników, słychać było komendę „Terrain Ahead” z kabiny pilotów z ostatnich chwil lotu tupolewa 10 kwietnia 2010 roku. Natomiast gdy zbliżałam się do biura PiS w Krakowie, ci ludzie zagradzali jeden z pasów ruchu, ciągle puszczano też głośne nagranie ostatnich chwil z samolotu z 10 kwietnia 2010 roku. To nagranie to nie były już tylko komunikaty z kabiny pilotów, lecz także krzyki ofiar. Czegoś takiego się nie spodziewałam. Przez wiele lat codziennie jako bliscy zmarłych w Smoleńsku mieliśmy w głowach odgłosy syren i innych sygnałów dźwiękowych, które wszyscy pamiętamy z miejsca katastrofy, i uporanie się z tą traumą zajęło mi osobiście wiele lat.

To, że ci ludzie postanowili mi „przypomnieć” te okrzyki, było dla mnie wstrząsające. Cały weekend miałam dźwięki z tupolewa w uszach. Wszystko wróciło.

Jak ci protestujący zareagowali na wasz widok przy tych dźwiękach?

Byli bardzo zadowoleni, satysfakcja biła im z oczu. Nie ma dla nich żadnej świętości. Są to ludzie wulgarni, agresywni, zdolni do każdej formy „protestu”. I nie są to osoby przypadkowe. Od lat za nami jeżdżą w różne miejsca, niezależnie od pory roku i okazji. Pytałam kolegów i koleżanki w biurze PiS – nikt nie miał wątpliwości, że są to osoby główne z innych miast, związane z KOD, niekoniecznie krakowskim. Zwykli aktywiści nie sprawiają wrażenia, by stać ich było na takie akcje, a to wszystko kosztuje – trzeba wydać kilkaset złotych na bilet na pociąg, czasem kupić nocleg w hotelu. Skądś też bierze się ich determinacja i zaangażowanie. To musi dać do myślenia. W mojej opinii to grupa zorganizowana i opłacana.

Nie brakuje w sieci zbiórek na antypisowskie happeningi. I ludzi, którzy z czystej nienawiści do inaczej myślących wpłacają na zrzutki. Z kolei na niedawnej miesięcznicy smoleńskiej w Warszawie antypisowscy radykałowie wyzywali was, interweniowała policja. Nie ma Pani wrażenia, że ci sami funkcjonariusze, którzy ochraniali miesięcznice, teraz dbają przede wszystkim o wizerunek Obywateli RP, „Babci Kasi” i tego typu aktywistów?

Zawsze gdy odbywają się uroczystości związane z katastrofą smoleńską, takie grupy jak Obywatele RP i KOD są obecne na tych protestach. Ale jakimś dziwnym trafem podczas innych uroczystości o podobnym charakterze już ich nie ma. Dlaczego? Bo może byłoby to źle odebrane również w elektoracie obozu obecnej władzy? Powiem panu jeszcze jedną rzecz – na Wawelu wygląda to tak, że można jeszcze czasami liczyć na to, iż uniknie się wulgarnych okrzyków. Policja tam rzeczywiście pilnuje bezpieczeństwa i robi, co może, by zapanować nad garstką agresorów i separować ich od posłów. Dużo gorzej jest jednak w Warszawie. Tam dochodzi do tak skandalicznego absurdu, że mundurowi bronią haniebnej tabliczki z oskarżeniem pod adresem Lecha Kaczyńskiego! To kompletne bezprawie. Mamy pomnik ofiar katastrofy, na równi traktowany pod względem oddawania czci i szacunku z nagrobkiem. To miara naszej cywilizacji. Nagle okazało się, że w przypadku delegacji PiS tak nie może być. Grupa osób w tym samym momencie chce złożyć pod pomnikiem coś, co ewidentnie narusza nasze dobra osobiste. Nam jako rodzinom ofiar przysługuje całkowita ochrona prawna związana z pamięcią po zmarłych. Aktywiści ostentacyjnie robią wieniec i zawieszają na nim co miesiąc pogardliwą tabliczkę z kłamstwem. 

Te kłamstwa, obarczające winą za tragedię w Smoleńsku kogokolwiek z uczestników delegacji, zostały już dawno obalone. Nigdy nie było nacisków na pilotów, co potwierdziła Naczelna Prokuratura Wojskowa za rządów PO-PSL, podobnie jak komisja Millera. Tymczasem ogromna rzesza policjantów używa środków przymusu bezpośredniego przeciwko uczestnikom obchodów tylko po to, by ci protestujący mogli położyć swój haniebny wieniec. To kompletne odwrócenie pojęć! Ciekawe, co by było, gdyby ktoś położył oszczerczy komunikat na grobie bliskiego któregoś z komendantów policji. Jak by zareagował? Wysłałby funkcjonariuszy do pilnowania obrzydliwego wieńca na grobie bliskiego?

Policja we wrześniu całą noc strzegła wieńca Obywateli RP jak Świętego Graala.

Oni tam stoją za każdym razem po akcji radykalnego aktywu protestujących. I zamiast w normalnych warunkach uniemożliwić Obywatelom RP i Silnym Razem dokonania bulwersującego aktu, godzącego w naszą pamięć o zmarłych, robią coś zgoła odmiennego. Policja pilnuje, by łamane były podstawowe, cywilizowane obyczaje. Robią to funkcjonariusze, którzy przez lata byli podmiotem takiej samej pogardy ze strony tych ludzi. Przecież to nie ktoś z nas, lecz właśnie z tych aktywistów opluł policjanta, a wulgarna „Babcia Kasia” przyłożyła niegdyś jednemu parasolką po głowie, że o wyzwiskach wobec policjantów już nawet nie wspomnę. Ujawnił się przy tym także kolejny, niezrozumiały fakt, tj. fatalna reakcja sądów. Sądy nie widziały wielkiego problemu w tym, że aktywiści antyprawicowi plują na mundur czy nawet wyzywają i szarpią policjantów. Najwyraźniej prawo w Polsce przestało obowiązywać, gdy w grę wchodzi polityka.

Czy katastrofę smoleńską uda się jeszcze wyjaśnić od A do Z? Polskie władze raczej niespecjalnie są tym zainteresowane. Wrak prawdopodobnie na zawsze pozostanie już w Federacji Rosyjskiej. Trwa co prawda śledztwo prokuratury, ale trudno, by pod obecnym kierownictwem doszło do jakichś zaskakujących wniosków. Obecne kierownictwo MON wysyła za to zawiadomienia do prokuratury na podkomisję pod kierownictwem Antoniego Macierewicza.

Donald Tusk i jego ludzie nie mają moralnego prawa nikogo rozliczać i wytykać. To, że my się niesamowicie męczymy z wyjaśnianiem przebiegu katastrofy smoleńskiej. to całkowicie ich wina, a wynika to z zaniedbań dokonanych na początku. Niedawno rozpoczęłam lekturę ogromnych partii akt ze śledztwa. Po ponad 14 latach rozumiem, jak straszną destrukcję zostawiło to wydarzenie w naszej psychice. Po naturalnej traumie, wraz z upływem czasu, człowiekowi wydaje się, że z tego wychodzi. Ale gdy czyta się to wszystko od początku, znowu staje się to niesamowicie bolesne, pomimo iż myślałam, że jednak będzie to łatwiejsze. Grzechem pierworodnym był brak pobrania odpowiedniego materiału dowodowego z miejsca katastrofy. Nikt nigdy nie zmyje z ówczesnego MON i służb, a także z premiera Donalda Tuska, odpowiedzialności za fakt, że my nie mamy stamtąd dowodów. Za te czynności odpowiadała Naczelna Prokuratura Wojskowa.

Jak śmią dzisiaj wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz z wiceministrem Cezarym Tomczykiem zabierać głos w tej sprawie? W jednym z postępowań dotyczących umorzonego postępowania w sprawie działań prokuratorów w Smoleńsku, są dokumenty traktujące o krytycznej opinii na temat działań podejmowanych na miejscu. PiS dopiero po pięciu i pół roku od zdarzenia przejęło władzę. Szef Prokuratury Wojskowej wydający wówczas kluczowe decyzje, prokurator Krzysztof Parulski, już nie żyje. NPW podlegało MON, więc powtarzam – ci ludzie nie mają prawa nikogo rozliczać. Przebieg prac prokuratury był jawny. Czy Czytelnicy wiedzą, że pierwszy materiał dowodowy, badany przez śledczych, został pobrany w 2012 roku i zostawiony na pastwę Rosjan? Po czym po kilku miesiącach, drogą dyplomatyczną, wysłano go do Polski. Nie trzeba być prawnikiem, żeby złapać się za głowę na myśl o wartości dowodowej takiego materiału. Z protokołów wynikało, że Rosjanie postanowili z wraku tupolewa pokazać prokuratorom tylko to, co sami uznali za stosowne. Pytanie, czy mówimy w ogóle o szczątkach tej właśnie maszyny. Ma pan niestety rację odnośnie do tego, że nigdy dowodowo nie wyjaśnimy w pełni, co się stało 10 kwietnia 2010 roku, a to z powodu tak skandalicznego podejścia do śledztwa w pierwszych godzinach i dniach po tragedii. Jest jednak światełko w tunelu.

Jakie?

Jedyna rzecz, która mogłaby uratować to śledztwo, to informacje wywiadowcze od zagranicznych służb specjalnych. Innej możliwości nie ma.

Ad vocem – osiem lat trwało śledztwo za waszych rządów, pracowała podkomisja smoleńska. Natomiast wrak jak gnił, tak gnił w Smoleńsku, śledczy nie wydali jednoznacznych wniosków. Nie zaskarżono też Rosji w sprawie śledztwa. Pewne zaniechania po stronie gabinetu Zjednoczonej Prawicy były.

Uczciwie mówiąc, czuję niedosyt i pewien żal z tym związany. Natomiast dostęp do materiału dowodowego po 2010 roku został bezpowrotnie utracony.

Przez ostatnie osiem lat postawiłabym jednak inne pytanie, zadane zresztą śledczym: co wy badacie? Co zostało wysłane biegłym, skoro macie związane ręce? Usłyszałam w odpowiedzi, że jesteśmy zmuszeni bazować jedynie na tym, co otrzymaliśmy. Lepiej tak niż zupełnie umywać ręce.

Materiał wysłany do ekspertów z całego świata i nieprzeprowadzenie ekshumacji od razu, a dopiero po sześciu latach od katastrofy, nie może dawać rękojmi wiarygodności. W sprawie wraku jasne było, że rząd PiS, oskarżany od zawsze o rusofobię, nie będzie miał dostępu do szczątków Tu-154 M.

Prokuratorzy nie dostawali zgody na wejście na teren katastrofy po 2016 roku. 

Zaniechania z 2010–2011 roku są już nie do odwrócenia. Warto przypomnieć, że, po pierwsze, Rosjanie już w nocy po tragedii przekazali polskiej stronie, że nie będą badać hipotezy zamachu. Po drugie, na piśmie prokuratura rosyjska stwierdziła, że będzie wysyłać materiał dowodowy, który nie uderza w interesy Federacji Rosyjskiej. Na jakiej zatem podstawie odstąpiono od sekcji zwłok, uznając, że wystarczą te rosyjskie? To skandal, o którym często się zapomina. Rząd Donalda Tuska wiedział od początku, że będzie ogromny problem z rzetelnym wyjaśnieniem tragedii smoleńskiej. Po to od początku skłócili społeczeństwo i jątrzyli przeciwko PiS.

Mamy niesamowity chaos prawny w Polsce. Prokurator krajowy nie jest tym, za kogo się podaje, natomiast rząd nie uznaje wyroków Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego, kwestionuje status ponad 3 tys. sędziów. Do czego to wszystko prowadzi?

Anarchia dzieje się już, na naszych oczach. Chaos jest ogromny – pojawiają się przeciwstawne orzeczenia sądów ze względu na status prokuratury albo jeden sąd podważa status innego, podkreślając, że skład został powołany w wadliwej procedurze. To efekt polityki ministra Adama Bodnara.

Obrońcy zaś mają obowiązek, prawny obowiązek, chronić interesy swoich klientów, a zatem wykorzystują każdą możliwość, by ich wybronić. I ten właśnie chaos jest dla nich, a także dla podejrzanych, olbrzymią gratką, by podważyć zarzuty i akty oskarżenia. Chaos rozlewający się po Polsce, wywołany efektem „ulicy i zagranicy”, z podważaniem Trybunału Konstytucyjnego, a ostatnio Sądu Najwyższego, będzie naprawdę trudny do opanowania. 

Przed nami prezentacja kandydatów na prezydenta. Jaki Pani zdaniem powinien być polityk wysunięty do boju o Pałac Prezydencki z ramienia największej partii opozycyjnej?

Ktokolwiek to będzie, może liczyć w pełni na moje zaangażowanie i ciężką pracę każdego dnia dla korzystnego wyniku. Chcemy ponownie wygrać wybory prezydenckie. Mamy bardzo dobrych kandydatów, jesteśmy gotowi do rywalizacji w kampanii. Te nazwiska, które pojawiają się w mediach, są optymalne. Czekam na oficjalną decyzję partii i przystąpię do działania.

Beata Szydło kilka miesięcy temu głośno dała wyraz temu, że w szranki o prezydenturę mogłaby stanąć kobieta. Dlaczego zatem nie Małgorzata Wassermann?

Mamy naprawdę świetnych kandydatów (śmiech). Zgadzam się z premier Beatą Szydło, że o to zaszczytne stanowisko mogłaby rywalizować z ramienia PiS również kobieta. Wbrew obiegowym i niesprawiedliwym opiniom, w PiS mamy bardzo silną reprezentację kobiet, doskonale realizujących się w polityce i służbie na rzecz państwa. Przypomnę, że to za naszych rządów marszałkiem Sejmu – a to przecież formalnie druga osoba w państwie – była kobieta. Obecna, ponoć bardzo pro-kobieca władza takiej „rotacji” nie przewiduje. Reasumując: propozycja premier Beaty Szydło jest jak najbardziej trafna, ale jeżeli pyta pan tylko o moją osobistą perspektywę, to odpowiem dyplomatycznie, że w tej chwili to nie jest jeszcze mój czas.

 



Źródło: Gazeta Polska

 

#Małgorzata Wassermann

Grzegorz Wszołek