Polska lewica od dawna rozłazi się na kilka – mało wobec siebie kompatybilnych – środowisk.
Mamy w niej więc byłych sowieckich kolaborantów spod wyprowadzonych sztandarów PZPR, młodych bolszewików z partii Razem, spajanych dotąd osobą Adriana Zandberga, oraz tęczową inicjatywę Roberta Biedronia i jego „męża” Śmiszka, z małą domieszką oszalałych ideologicznie ekologów. Do tego dochodzą rozmaite feministki, błyskawice i inne uliczne awanturnice. Czy taka mieszanka może długo utrzymać się, spajana jedynie rządowymi stołkami i apanażami? Okazuje się, że lukratywne lepiszcze nie działa zbyt mocno i po paru miesiącach trwania w koalicji Tuska lewica robi już bokami i ujawnia, że niewiele wewnętrznie ją spaja.
Pisząc o lewicy, nie mam zamiaru wdawać się w perypetie parlamentarnej reprezentacji partii Razem ani relacjonować toczonych wewnątrz tej grupki wojenek, to raczej materiał na średniośmieszną kontynuację serialu „Barwy Miłości” czy inną „sercoszczipatielną” wersję „Niewolnicy Isaury”. Nie ma właściwie znaczenia, kto tam kogo nie lubi, kto kogo wyrzuca i kto się w kim kocha. Wewnętrzne rozterki Razem pokazują jedynie, że najbardziej – mimo wszystko – ideowa część oportunistycznego klajstru, jakim w obecnym Sejmie jest cała lewica, miota się i toczy namiastkę ideowego sporu. Pozostała część lewicy najwyraźniej zadowolona jest z obecnego stanu, w którym przypadło jej do wygrzania kilka wygodnych, opłacanych z kieszeni podatnika, foteli. Najwyżej zawędrował oczywiście stary bolszewik, weteran robaczkowych ruchów starej nomenklatury – towarzysz Włodzimierz Czarzasty, który co prawda czasem trafia pod zimny prysznic kierowany na niego ze strony nestora pezetpeerowskich zdrajców Leszka Millera, ale ogólnie udaje, że działa politycznie, przewodzi całej lewej stronie. Kłopotu nie sprawiają mu politycy skupieni wokół idei przebiegających poniżej pasa, bo odkąd małżeństwo Śmiszko-Biedroniów dostało się do europarlamentu (po przegranych przez lewicę z kretesem eurowyborach), celebryci tęczowej flagi sprawiają teraz wrażenie nasycenia i ukontentowania, nie bardzo oglądając się na to, co dzieje się w krajowym parlamencie. Pozostali tylko ci bananowi, wyraźnie rozwydrzeni ideowo ludzie od Zandberga. Podkreślam ich „bananowość”, bo w większości rekrutują się ze starych bolszewickich rodów, które zdążyły się na tyle wzbogacić w pierwszych latach istnienia III Rzeczypospolitej, że ich potomstwo może śmiało teraz odgrywać ideowe szopki i utrzymywać się z odcinania kuponów i aplikowania do międzynarodowych fundacji wspierających wszystko, co przeczy zdrowemu rozsądkowi. Co prawda ideowości w tych młodych bolszewikach jest tyle, co siarki na główkach źle zapalających się zapałek, ale i to wystarczy już do wszczynania ideowych burd, o których regularnym pezetpeerowcom nawet się nie śniło. Lewica stała się już na tyle nieistotna, że nie byłoby się czym zajmować, gdyby nie fakt, że tworzy dziś najmniej – co prawda – istotną, ale jednak potrzebną część koalicji utrzymującej u władzy kamarylę Donalda Tuska. Jeśli dezintegracja lewicy będzie postępowała, może to nie tylko naruszyć przewagę tuskowców w obecnym Sejmie, lecz także wywrzeć niedobry wpływ na partię Hołowni, a nawet na Polskie Stronnictwo Ludowe, w którym od dawna narasta niezadowolenie ze sposobów, w jakie te partie są zaspokajane przez Tuska i jego okolice. Tu gnilny przykład klubu lewicy może podziałać jak katalizator rozpadu dużo większych organizmów pasożytujących dziś na dzierżeniu władzy. Nie ma się co wdawać w dziwaczne spory powodujące rozpad parlamentarnej reprezentacji Razem (ale jednak osobno). Ale warto zastanowić się nad faktem, jak tak dziwaczne i w gruncie rzeczy niedojrzałe środowisko mogło znaleźć się w rządzie i na czołowych miejscach w parlamentarnych komisjach. Poziom hipokryzji polskiej lewicy jest ogromny. Bananowa młodzież, często żyjąca na przykład z wynajmowania mieszkań, głośno ubolewa nad „problemami mieszkaniowymi” młodych małżeństw, na szczęście milczy już o niedoli polskiej „klasy pracującej”, mając na ten temat niewiele doświadczeń własnych.
Podobny jest poziom bezużyteczności tej formacji dla państwa i społeczeństwa. Lewica żeruje dziś w większości w środowiskach wielkomiejskich i obce jej są problemy polskich pracowników. W dziedzinie wspierania najuboższych większe od lewicy zasługi ma choćby Prawo i Sprawiedliwość, które przecież w żaden sposób nie tytułuje się partią socjalistyczną. Polska lewica to dziś sposób na nieudolne małpowanie światowych trendów i przytułek dla młodych ludzi z komunistycznych domów. Traktowanie jej jako zjawiska politycznego zbyt nobilituje tę dziwaczną zbieraninę.