Tusk, niczym Woland przechadzający się po Moskwie, ciągnie za sobą diabelski korowód postaci, które powinny już dawno zniknąć z polskiego życia publicznego. Zostały jednak wskrzeszone i wbiły się zębami w instytucjonalny krwiobieg państwa - pisze Filip Rdesiński w "Gazecie Polskiej".
Trzech jeźdźców apokalipsy – globalizacja, komercjalizacja i laicyzacja – już od kilku tygodni atakuje nas na każdym kroku symboliką Halloween.
Pomarańczowe, dyniowe mordy, wiedźmy, wampiry i wszelkiej maści straszydła gapią się na nas ze sklepowych półek i reklamowych billboardów.
Wredne, złe i złośliwe. Kulturowo obce stwory psują nam humor i krzyczą do nas samym spojrzeniem, że mamy wyskakiwać z portfeli. Ich jedyną zaletą jest to, że są ze szmat i plastiku. Mogłyby być przecież jak najbardziej żywe i wyrządzić nam niejeden bolesny psikus.
Dokładnie tak jak ekipa koalicji 13 grudnia. Sotnie Donalda Tuska to przecież prawdziwy helloweenowy korowód. Nie brakuje w nim liberalnych krwiopijców, krzykliwych straszydeł i wiedźm czy ponurych żniwiarzy ucinających głowy w kolejnych urzędach. Bez wahania i skrupułów. Nawet tak zacne jak dyrektora Muzeum Historii Polski Roberta Kostro czy szefa IDEAS NCBiR Piotra Sankowskiego. Wieczorkiem postraszą rektora Bogusława Kopkę, a rano wpadną przez okno, żeby wydusić zeznanie na upatrzonym wcześniej urzędniku. Bo przecież najlepiej rządzi się strachem. Jak na postacie z horroru przystało, lubują się w torturach i nie znoszą duchownych. Krzyż pali ich w oczy. I tylko mordy mają jakoś mniej pomarańczowe, a bardziej czerwone.
Mefisto Tusk z całą pewnością posiada dar wskrzeszania niejednego straszydła. Od roku spod resetowych kamieni zaczynają wypełzać prorosyjskie strzygi. Z politycznych trumien wyłażą komunistyczne zombie. Po mediach krążą duszyczki Jerzego Urbana. Jeśli już przy duszyczkach jesteśmy, to jedna dusza postanowiła postraszyć nie tylko nas, lecz także naszych sojuszników w NATO. Konkretnie płk Krzysztof Dusza. Wydawało się, że jego kariera już dawno się skończyła. Facet tak bardzo lubił swoich kolegów z putinowskich służb specjalnych, że szpiona FSB wwiózł do jednostki Wojska Polskiego jako oficera SKW. W ośrodku w Kadynach dwa dni balował z ruskim przy wódce. Wszak nazwisko zobowiązuje. Jest dusza, jest spirytus. No a tam, gdzie spirytus, to ruskiego zabraknąć nie może. I tak sobie balowali, że wspólnie z generałem Januszem Noskiem (tym od zdjęcia w czapce „Aurora”) zafundowali nam słynny reset z Rosją. Duszy w końcu postawiono szereg zarzutów. Miał problem z dostępem do informacji niejawnych.
Wystarczyło, że Tusk wrócił do władzy, to i Dusza powrócił z mąk do SKW. Zarzuty? Jakie zarzuty? Natychmiast po objęciu szefostwa kontrwywiadu wojskowego przez gen. Jarosława Stróżyka wszystkie zarzuty wycofano. Sam Stróżyk to też postać z resetowej rodziny Addamsów. Dzięki niemu do naszego życia publicznego wkradło się trochę czarnego humoru. Facet był niegdyś oficerem WSI, służby przesiąkniętej ludźmi szkolonymi przez GRU.
Tymczasem w maju tego roku został dzięki Tuskowi przewodniczącym rządowej komisji do spraw badania wpływów rosyjskich i białoruskich na bezpieczeństwo wewnętrzne i interesy RP w latach 2004–2024. Kurtyna.
Nie tylko do służb powracają upiorne postacie z przeszłości. Czerwone pająki znów zaczęły pleść swoje nici w mediach publicznych i kulturze.
Wiceministrem kultury w rządzie Tuska został Sławomir Rogowski. Czerwony jak umoczone w krwi zęby wampira. Za młodu działacz ZSMP. Z akt IPN wynika, że został zarejestrowany 14 kwietnia 1983 roku przez Wydział III Departamentu II MSW w kategorii „zabezpieczenie”, a 9 listopada 1985 roku przerejestrowany na TW ps. Libero. W 2010 roku, po tragedii smoleńskiej, wszedł w skład KRRiT, która wymiatała z mediów publicznych konserwatywnych redaktorów. W TVP w likwidacji odnalazł się z kolei Sławomir Zieliński. Dziennikarski zombiak z czasów Wojciecha Jaruzelskiego i Roberta Kwiatkowskiego. Ten oficer Żandarmerii Wojskowej straszył Polaków w wieczornych wydaniach „Dziennika Telewizyjnego” w samym środku stanu wojennego.
Działalność w SZSP, PZPR czy praca w Radiokomitecie, to przy tym bardzo skromne zasługi dla Polski Ludowej. Swoją komunistyczną gorliwość miał możliwość pokazać podczas pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1983 roku. Zabraniał wówczas używać na antenie określeń „Ojciec Święty” i „pielgrzymka” i nakazał zastępować je słowami „papież” i „wizyta”. Takie diabelskie sztuczki lingwistyczne. Pracując już w III RP jako zaufany człowiek czerwonego prezesa TVP Roberta Kwiatkowskiego, był m.in. odpowiedzialny za wypuszczenie na antenę filmu „Dramat w trzech aktach”. To ten film, który miał zatrzymać polityczny projekt braci Kaczyńskich, próbując przykleić aferę FOZZ do tworzonej przez nich kiedyś formacji, jaką było Porozumienie Centrum. W TVP w likwidacji odnalazł się dzięki m.in. Arturowi Chróścickiemu, byłemu ochroniarzowi z osobistej obstawy gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Facet założył w III RP agencję ochrony Art Security, która tym razem stała się gwardią przyboczną płk. Bartłomieja Sienkiewicza. Wtargnęła do TVP i PAP, umożliwiając zamach na media publiczne pod koniec ubiegłego roku.
Jednym z najbardziej spektakularnych powrotów czerwonych zombie była nominacja na prezesa PKO S.A. Cezarego Stypułkowskiego. Ten gość o fizjonomii wyjętej z filmów o hrabim Draculi, posiada życiorys mrożący krew w żyłach. Jako wierny działacz PZPR od 1981 roku był doradcą ministra ds. reform gospodarczych w Urzędzie Rady Ministrów. Mając zaledwie 21 lat. W 1985 roku został doradcą prezesa Konsultacyjnej Rady Gospodarczej, a w 1987 – doradcą premiera i sekretarzem Komitetu Rady Ministrów ds. Reformy Gospodarczej. W 1988 roku został zarejestrowany przez SB jako TW „Michał”.
Tuż po ujawnieniu tej informacji Stypułkowski zaprzeczył, że był TW. I w sumie nie ma to większego znaczenia, ponieważ rola, jaką pełnił w komunistycznym aparacie, powinna go dyskwalifikować do pełnienia jakichkolwiek funkcji w instytucjach III RP. Tymczasem w 1991 roku został szefem Banku Handlowego. Banku przesiąkniętego PRL-owską agenturą wojskową. To ta instytucja odegrała jedną z kluczowych ról w aferze FOZZ. O Stypułkowskim zrobiło się głośno w 2002 roku, gdy uczestniczył w wypadku samochodowym, w którym zginęło trzech młodych chłopców. Empatyczny prezes w pierwszą rocznicę śmierci wysłał rodzinom ofiar listy, w których pisał, że w sumieniu nie czuje się winny i przekazuje wyrazy współczucia.
Jakby powiedziała młodzież: creepy. Ten hrabia postkomunistycznego biznesu po latach został m.in. prezesem niemieckiego mBanku. I jako prezes udzielił partii Donalda Tuska w 2023 roku pożyczki na kampanię wyborczą w kwocie 25 mln zł. Dziś czerwony Dracula sunie korytarzami PKO S.A.
Swojej kolejki nie doczekali na razie dyplomaci z Konferencji Ambasadorów RP, szkoleni w moskiewskich szkołach. I to tylko dlatego, że drzwi do polskich ambasad pilnuje prawdziwy Van Helsing, czyli prezydent Andrzej Duda, gotów kąsać osikowym kołkiem każdą czerwoną bestię, która wystawi łeb za daleko. W helloweenowym korowodzie Donalda Tuska idzie dużo więcej podobnych postaci, których w swoich książkach nie powstydziliby się Stephen King, Edgar Allan Poe czy H.P. Lovecraft. Jedno jest pewne. Tuż po tym, jak Donald Tusk straci władzę, pogromcy duchów i łowcy wampirów będą mieli pełne ręce roboty. Tego, że straci, możemy być pewni. Tramwaj już pędzi. Bodnar kupił olej, a nawet go rozlał.