Donald Tusk zadeklarował, że nie weźmie udziału w wyborach prezydenckich. Czy jest to równoznaczne z tym, że stanie się tak faktycznie? Przecież słynie on z prawdomówności. Dlaczego to zatem zrobił? I dlaczego właśnie teraz, skoro mógłby to zrobić 7 grudnia?
Najbardziej prawdopodobna hipoteza jest następująca. W ostatnich dniach zaistniał bardzo ważny fakt: na głównego kandydata PiS na prezydenta wysunął się Przemysław Czarnek – osoba charyzmatyczna, „wojownik”, który w drugiej, rozstrzygającej turze ma szansę zebrać ok. 33 proc. głosów sympatyków PiS, ok. 12–15 proc. Konfederacji oraz ponad 5 proc. pozostałych ugrupowań i osób niezdecydowanych. W tej sytuacji Tusk uznał, że jeśli PiS zdecyduje się postawić na Czarnka, to z nim po prostu przegra. Szef KO tym samym próbuje zachęcić prawicę do rezygnacji z tego polityka i zasugerować jej, że w wypadku, gdyby wystartował Rafał Trzaskowski, lepszym jego rywalem byłby ktoś inny niż Czarnek. Jeszcze kilka tygodni i wszystko będzie jasne, kto stanie do batalii o prezydenturę. Może i sam Donald Tusk?