Zabawnie było patrzeć na miny polityków totalnej opozycji, gdy rozeszła się wieść, że może – i to błyskawicznie – dojść do wcześniejszych wyborów parlamentarnych. Ani PO, ani PSL żadnych wyborów nie chcą, wiedząc, że nie mają szans na ich wygranie i nawet – w przypadku PO – utrzymanie stanu posiadania.
Kryzys przywództwa w PO, ślimaczący się projekt postkomunistycznego PSL, który usiłuje tym razem udawać partię nie ludową, lecz konserwatywną, rozsypanie się klubu lewicy – to wszystko sprawia, że wniosek o skrócenie kadencji Sejmu jest ostatnim, jaki te ugrupowania chciałyby przyjąć.
Jak wiemy, opozycja liczy na to, że trudne czasy, w jakich przyszło rządzić Prawu i Sprawiedliwości (i dokładanie jak najwięcej kłopotów przez współczesną targowicę), będą stopniowo osłabiać obóz Zjednoczonej Prawicy. Nic takiego jednak się nie dzieje i taktyka ciągłej agresji i nienawiści wobec rządu w czasie, gdy walczy on z takimi wyzwaniami jak pandemia czy wojna na Ukrainie, zwyczajnie się nie sprawdza. Zatem mimo że totalni bardzo skracania kadencji nie chcą, to – jak to totalni – sami przygotowali wniosek o jej skrócenie. PSL złożył go do laski marszałkowskiej w październiku, będąc przekonanym, że nigdy nie zostanie w tej kadencji przegłosowany. Z takim samym przekonaniem politycy PO od czasu do czasu do niedawna powtarzali, że „są gotowi”. No i właśnie jak grom z jasnego nieba w kuluarach sejmowych wybuchła informacja, że owszem, że czemu nie, że wniosek PSL złożony, można wyjąć i jeszcze na tym posiedzeniu Sejmu zaproponować… Wyglądało to dość komiczne, kiedy było widać, że w skrytości ducha część, zwłaszcza posłów z tylnych ław sejmowych, którzy mogliby nie mieć szans na reelekcję, kibicowało, by porozumienie wokół projektu ustawy o Sądzie Najwyższym prezydenta Andrzeja Dudy oraz wyborze Adama Glapińskiego na prezesa NBP wewnątrz obozu Zjednoczonej Prawicy nastąpiło. I to, że tak się stało, przyniosło największą ulgę właśnie w ławach opozycji.
Jasne jest, że w czasie, gdy Polska jest krajem frontowym i istnieje silniejsze niż kiedykolwiek zagrożenie próbami zdestabilizowania procesu wyborczego, skracanie kadencji powinno nastąpić tylko w ostateczności – gdyby obóz rządzący utracił zdolność przeprowadzania kluczowych ustaw lub obsady kluczowych funkcji w państwie. Jak wiemy po ostatnim posiedzeniu Sejmu, takiej sytuacji – wbrew wcześniejszym spekulacjom mediów – nie ma. A jedną z takich kluczowych dla przyszłości stanu państwa decyzji była ta o wyborze Adama Glapińskiego na prezesa NBP. Nagonka, z jaką Adam Glapiński spotkał się w ostatnich miesiącach, miała swoje oczywiste źródła – walczyli z tą kandydaturą ci, którzy zabiegają o to, by Polska przystąpiła do euro, pozbywając się złotego, i by ostatecznie uzależniła się od finansowej polityki państwa niemieckiego. Oraz ci, którzy usiłują utrącić możliwość dalszego zbrojenia się Polski, osłabiając jej politykę kapitałową dającą poważne wzmocnienie rządowi w tej kwestii. Jednym słowem – zarówno interesy niemieckie, jak i rosyjskie miałyby się lepiej, gdyby obóz Zjednoczonej Prawicy nie był w stanie wybrać kandydata ze swego środowiska. Na szczęście stało się inaczej i po posiedzeniu Sejmu wszyscy z uśmiechami pojechali do domów – jedni, bo udało się przezwyciężyć spór wewnątrz koalicji rządzącej i dowieść skuteczności projektu politycznego Jarosława Kaczyńskiego, drudzy – bo jeszcze nie grozi im, jako autorom polityki totalnej nienawiści, weryfikacja wyborcza.
Po tej grze nerwów los przygotował dla opozycji kolejne rozczarowanie – jest porozumienie z Komisją Europejską w sprawie Krajowego Programu Odbudowy dla Polski.
Pieniądze z tego programu już dawno nasz kraj powinien otrzymać – odwlekanie tego i szantaż, jaki stosują wobec Polski w tej sprawie od miesięcy urzędnicy Komisji Europejskiej, są oczywiście pozaprawne i nie mają nic wspólnego z praworządnością. Są, to oczywiste, elementem nacisku politycznego i pomysłem na zaszkodzenie rządowi w Warszawie. Niemniej można być ostrożnym optymistą – nie jest wykluczone, że wojna w Ukrainie, barbarzyństwo działań Kremla i postawa polskiego rządu i polskiego społeczeństwa pokazują także części europejskich elit, że należy przewartościować myślenie o rządach PiS. A to fatalna informacja dla POstkomuny i jej propagandystów – cała wieloletnia robota, by jak najbardziej obrzydzić wizerunek Polski, może przestać być skuteczna. Jestem przekonana, że coś w tej sprawie wymyślą, łatwo nie zrezygnują. Ale tak się składa, że gdy słabnie rola Berlina i Moskwy – słabną też możliwości totalnych. Ich strach przed wcześniejszymi wyborami teraz jest zatem głęboko uzasadniony.