Ekolodzy triumfują – tragedia, która dotknęła Polskę, okazała się idealną okazją do szerzenia ich agendy ideologicznej. Słyszymy więc, że oto ostateczny dowód na globalne ocieplenie, że teraz ci wszyscy, którzy nie wierzyli w ich ostrzeżenia, przekonali się na własnej skórze, co to znaczy bagatelizować ich „mądrości”.
Większość z nich nawet nie ukrywa swojego szczęścia z aktualnej klęski żywiołowej. Pal licho skalę tej tragedii, ważne, że oni mieli rację. Cały dowcip polega jednak na tym, że niezależnie od tego, czy faktycznie aktualna powódź jest anomalią wywołaną przez generowane ludzką aktywnością zmiany klimatyczne, pewne jest, że w tej akurat sprawie nasi ekolodzy powinni siedzieć cicho. Okazuje się bowiem, że to oni walnie do tej tragedii się przyczynili. To przecież także ich „zasługa”, że w wielu z aktualnie zalanych miejscowości zrezygnowano z budowy infrastruktury antypowodziowej. To przez nich nie uregulowano Odry. To oni z ochotą wysługiwali się za czasów PiS ówczesnej opozycji i nakręcali kampanie uderzające w kolejne projekty, które gdyby zostały zrealizowane, mogłyby dziś znacząco poprawić sytuację. Jeśli więc faktycznie aktualna powódź ma dowodzić globalnego ocieplenia spowodowanego działaniem człowieka, to równocześnie dowodzi też, że w sprawie walki z tym zjawiskiem nie wolno się ekologów słuchać. Podążanie za ich zaleceniami spowoduje bowiem tylko jedno – pogorszenie się sytuacji. Zresztą ta zasada dotyczy nie tylko aktualnej powodzi. Prawda jest taka, że wbrew propagandzie środowisk i instytucji określających się mianem „ekologicznych”, problemem nie jest wcale to, jak one opisują rzeczywistość. Tylko to, w jaki sposób chcą ją zmieniać – ich pomysły są bowiem równie absurdalne co niebezpieczne i w żaden sposób nie są wyrazem troski o środowisko ani nie przyczyniają się do realnej walki z tym, co deklaratywnie chcą ograniczać.