Celowały w nim przede wszystkim siły liberalne, oświeceniowe i europejskie, niemała część postkomunistycznej lewicy i także część prawicy – z reguły tej libertariańskiej, korwinistycznej. Tanie państwo, rząd jak nocny stróż – mówili – to nie tylko znakomity mechanizm, który oddaje co trzeba w ręce znakomicie zarządzającego wszystkim rynku, ale też szansa na oszczędniejszy budżet, odchudzoną administrację. W czasach pierwszych rządów Donalda Tuska skończyło się to zamykaniem posterunków policji i stacji sanepidu, wzięli się nawet do likwidacji regionalnych sądów, ucierpiało wojsko, duże inwestycje uwzględniały przede wszystkim niemieckie interesy w regionie. Obowiązywała do tego filozofia, że na cele społeczne „pieniędzy nie ma i nie będzie”. Dziwnym trafem tanie państwo najżyczliwsze było dla tych, co wsiedli na VAT-owskie karuzele. Dziś, gdy spojrzeć na władzę Tuska, widać, jak to wszystko wraca. W dodatku władza skupia się na prześladowaniach politycznych, a służby skupione na tropieniu opozycji najwyraźniej nie mają czasu i dość etatów, by zapobiegać aktom dywersji. A państwo? Sądząc po rozmiarach deficytu budżetowego, znów staje się skrajnie niewydolne.
Tanie państwo Tuska nie działa
Doskonale pamiętam czasy apologii taniego państwa.