Ostatnio wśród pupilków Tuska mamy do czynienia z prawdziwymi zawodami. Różni konkurenci walczą między sobą o to, kto najbardziej mu się podliże.
W tym zawziętym starciu należy odnotować wyczyn redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”, Bogusława Chraboty. Stwierdził on, że to, co dotyka dziś jego umiłowanego przywódcę (ze strony strasznego PiS-u), to coś, przy czym stalinizm i jego kampanie nienawiści mogą się schować. Naprawdę nie tylko porównał obecną sytuację do jednego z najmroczniejszych okresów w historii Polski, lecz stwierdził wręcz, że wtedy było lepiej. Przyznam, że jedno mnie dziwi. Nie to, że Chrabota takimi porównaniami pluje na realne ofiary stalinowskiego terroru. Ten człowiek jest zdolny do wszystkiego, byle zrobić dobrze Tuskowi. To co szokuje, to niebywała głupota tego stwierdzenia. Robienie z dzisiejszych czasów stalinowskiego terroru (a właściwie czegoś gorszego) może łyknąć najwęższa grupka fanatyków Tuska, dla reszty, nawet popierającej PO, jest to żenująca przesada. Czemu więc Chrabota się na nią decyduje? Odpowiedź wydaje się być boleśnie prosta. Wszystko wskazuje na to, że Chrabota i jemu podobni usiłują pokazać swojemu „mesjaszowi”, że nie ma kretynizmu czy podłości, których nie wypowiedzą w imię uwielbienia dla swojego politycznego wodza. Ciężko przy tej okazji nie pomyśleć, co zdołano zrobić z gazety niegdyś szanowanej, dziś zapełnionej w znacznej części Chrabotami, Szułdrzyńskimi i Nizinkiewiczami (chociaż uczciwość każe napisać, że nadal pojawiają się tam dobre i ciekawe artykuły). Kiedy zaczęła się ta degeneracja? Nietrudno znaleźć ten moment, to ta noc za rządów Tuska, gdy łamiąc wszelkie zasady wolności prasy, schowani za śmietnikiem Graś z Hajdarowiczem ustalali, kto będzie nowym szefem tej gazety i kogo niewygodnego dla PO zwolnią. Jedno więc trzeba oddać Chrabocie. Jest on idealnym reprezentantem tej nowej „Rzeczpospolitej”, bliżej mu bowiem do towarzystwa zbierającego się wokół kubłów z odpadkami niż do dziennikarstwa.