Każdy czas ma swoich kapłanów i szamanów. Czasami byli to przywódcy religijni. Innym razem stawiano na wojowników i mędrców. Ostatnio mam wrażenie, że coraz częściej mamy słuchać przyrodników.
Taka refleksja naszła mnie po obejrzeniu reportażu o płocie na granicy polsko-białoruskiej. Nie zaskoczył mnie jakoś szczególnie ten materiał. Przez dekadę obserwuję prof. Rafała Kowalczyka i prof. Bogdana Jaroszewicza. Nie zaskakują mnie już niczym. Wszystko pod tezy. Wszystko z góry wiadomo. Wszystko byłoby mało ciekawe, ot materiał, z którego cieszą się w Mińsku i Moskwie, gdyby nie Radosław Ślusarczyk, który sformułował szereg zarzutów. I tak na przykład poinformował, że przerwane zostały europejskie szlaki komunikacyjne zwierząt, na czym straci Europa Zachodnia. Trudno powiedzieć, o co mu chodziło, ale może nie słyszał jak skończył żubr, który przekroczył Odrę. Nie wiem też, czy był jakiś dzik czy łoś, który zaszedł z Hajnówki do Amsterdamu, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne. Zarzutów miał jednak więcej. Mówił, że w murze wprawdzie są bramy dla zwierząt, ale obsługuje je Straż Graniczna. Jego zdaniem powinni robić to przyrodnicy. To oni, według Ślusarczyka, powinni mur zaprojektować, a potem obsługiwać kamery. Tak. Szczerze powiedziawszy miałem nadzieję, że aktywiści i naukowcy w obliczu wojny zachowają się inaczej. Tak nie było.
Ledwo zaczęto mówić o murze, to naukowcy pobiegli się skarżyć i organizować międzynarodową koalicję przeciwko. Później zresztą na ich dorobek powoływała się w ONZ Białoruś. Przyrodnicy dzisiaj niczym się nie różnią od polityków. Realizują swoją agendę, biznes i politykę. To już nie jest szlachetne poszukiwanie prawdy czy walka o wartości. Mamy do czynienia z próbą wywołania kryzysu. Mogą dziś wywołać tylko taki. Na szczęście.