Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada – to przysłowie powinien dziś poważnie przemyśleć Putin. Po raz pierwszy bowiem od II wojny światowej działania zbrojne toczą się na terenie Rosji.
Pod Biełgorodem pojawiły się oddziały Rosjan gotowych walczyć i ginąć o inną niż totalitarna Rosję. Ukrainę już obiegła fala żartów, nawiązujących do bezczelnej ironii Putina w czasie aneksji Krymu o tym, że rosyjscy bojownicy broń kupili w sklepikach z zielonymi ludzikami i że będzie referendum ws. niepodległości Biełgorodzkiej Republiki Ludowej. Kremlowi nie jest już do śmiechu, bo jak tu zabezpieczyć długą na 1200 km granicę z Ukrainą? A nie ma przecież żadnej pewności, że podobne „nieporządki” nie zdarzą się w innych częściach imperium zła. Zwłaszcza że wiele rosyjskich regionów zaczęło zauważać wyzysk, biedę, zacofanie cywilizacyjne i ogólnoruski bardak, a przyczyną tej iluminacji jest, rzecz jasna, bezradność i niemoc „drugiej armii świata” już nie tylko w starciu z Ukrainą, ale w zapewnieniu bezpieczeństwa na terytorium własnego państwa. Wygląda na to, że kremlowski zbrodniarz, by zachować władzę i życie, będzie musiał przeprowadzić „operację specjalną”, tyle że w samej matuszce Rasiji.