Stało się to nieco ponad osiem tygodni po tym, jak Donald Trump cudem uniknął śmierci w zamachu, do którego doszło podczas wiecu wyborczego w Butler w Pensylwanii, gdy został postrzelony w prawe ucho. Tam zamachowiec oddał strzały i zginął. Teraz drugi szaleniec na polu golfowym w Palm Beach na Florydzie – należącym do republikanina – nie zdołał użyć karabinu i został pojmany. W obu przypadkach pytania pozostają te same. Działali samodzielnie czy mieli zlecenie? Czy ktoś im pomógł „od środka”? Czy winą należy obarczać najważniejszych przeciwników politycznych?
Kurtuazyjne wezwania
Prezydent Joe Biden rutynowo powiedział, że „w Ameryce nie ma miejsca na przemoc polityczną – żadnego. Zero. W Ameryce rozwiązujemy nasze różnice pokojowo przy urnach wyborczych, a nie pod lufą pistoletu”. Prezydent dodał, że zamach „niczego nie rozwiązuje. On po prostu rozdziera kraj. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby temu zapobiec i nigdy nie dać mu tlenu”.
Wiceprezydent Kamala Harris wezwała do stonowania nastrojów. – Jestem głęboko zaniepokojona możliwą próbą zamachu na byłego prezydenta Trumpa. Gdy zbierzemy fakty, powiem jasno: potępiam przemoc polityczną. Wszyscy musimy zrobić swoją część, aby upewnić się, że ten incydent nie doprowadzi do większej przemocy – zapewniała kandydatka republikanów. To są potrzebne słowa, ale rzeczywistość jest inna. Szybko przypomniano na przykład, jak kilka dni przed pierwszym zamachem Biden mówił, że „trzeba mieć Trumpa na muszce”.
Ktoś tego słucha
Najprostsza odpowiedź o motywy zamachów jest taka, że w 330-milionowym narodzie, przy raczej swobodnym dostępie do broni, zawsze znajdzie się wariat, którego jakaś osoba lub wydarzenie zachęci do szaleńczego kroku. Obie próby zabicia Donalda Trumpa miały miejsce w dobie ciągle agresywnej retoryki politycznej ze strony demokratów i radykalnej lewicy. Zaledwie pięć dni wcześniej przed ostatnią próbą zamachu wiceprezydent Harris mówiła milionom Amerykanów w czasie debaty telewizyjnej, że Trump jest zagrożeniem dla demokracji, bo „chce być dyktatorem od pierwszego dnia”, i należy go powstrzymać. Co ciekawe, podejrzany, 58-letni Ryan Wesley Routh używał w mediach społecznościowych tej samej retoryki. Obawiał się, że demokracja się skończy, jeśli Trump wygra wybory w listopadzie. Pisał, że „demokracja jest stawką tych wyborów i nie możemy przegrać. Nie możemy sobie pozwolić na porażkę”.
Zamach w Pensylwanii niczego nie nauczył amerykańskiej lewicy, demokratów, usłużnych im mediów i celebrytów. Wszyscy oczywiście próbę zastrzelenia Trumpa potępili, ale z czasem winą za to zaczęli obarczać… jego samego. Ponoć to jego agresja i słowne ataki były przyczyną wszystkiego, że sam jest sobie winny. Zaczęto bagatelizować zamach. Mówić, że nic się nie stało, bo miał tylko draśnięte ucho. Mało tego, byli i tacy, którzy twierdzili, że on to wszystko wymyślił, aby zrobić z siebie ofiarę i poprawić słupki sondażowe.
Ataki odczłowieczające i demonizujące republikanina nie ustały. Nadal wyzywa się go od Hitlera i nazisty. Człowiek, który był centymetr od śmierci, dla środowisk lewicowych i „progresywnych” pozostawał dyktatorem, który zlikwiduje konstytucję i pozamyka przeciwników w więzieniach. Zakaże aborcji i zlikwiduje nieprzychylne mu media, a Ameryka zamieni się w autokrację, którą będzie rządził rasista, faszysta, homofob. Teraz coraz częściej twierdzą, że to również gwałciciel. Obrzydliwościom nie było i nie ma końca.
Brutalna retoryka, brutalne działania
Były agent FBI ds. walki z terroryzmem Tim Clemente twierdzi, że agresywny język wobec Trumpa był prawdopodobnym motywem działania niedoszłego zabójcy. – Cały czas mówią o dyktatorze. To niestety doprowadziło, moim zdaniem, do prób zamachu na życie Trumpa i nie sądzę, żeby to się skończyło – tłumaczył. W obliczu rosnącego napięcia i im bliżej końca kampanii wyborczej, demokraci i media głównego nurtu dostarczają brutalną retorykę przeciwko byłemu prezydentowi, zamiast ją złagodzić. Demokraci i media cały czas, od wielu lat, twierdzą, że Trumpa należy „wyeliminować” i „całkowicie zniszczyć”, ponieważ stanowi „zagrożenie egzystencjalne”.
Trump „jest destrukcyjny dla naszej demokracji… i musi zostać wyeliminowany” – powiedział kongresmen Dan Goldman, demokrata z Nowego Jorku. – Nie wystarczy po prostu pokonać Trumpa. Musi zostać całkowicie zniszczony. On nie może się już podnieść – tak odgrażał się jeszcze w 2016 r. David Plouffe, obecnie wysokiej rangi doradca wiceprezydent Harris.
A jak zachowywali się najważniejsi politycy? Trump jest „największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych” – wielokrotnie twierdziła wiceprezydent Kamala Harris. – Jest jedno zagrożenie egzystencjalne: to Donald Trump – przekonywał Joe Biden. – Oni i tak będą musieli wyjść i wpakować kulę w Donalda Trumpa – mówił Rick Wilson z lewicowego Lincoln Project.
Emerytowany profesor prawa z Harvardu Alan Dershowitz twierdzi, że ludzie pokroju domniemanego zamachowca złapanego na Florydzie myślą, iż „znajdą się tacy, którzy będą ich szanować”. – Może nie publicznie, ale wśród swoich znajomych, a poza tym, dlaczego ten potencjalny zabójca miałby zabrać ze sobą kamerę wideo – ocenił Dershowitz. – Myślał, że będzie bohaterem, jeśli uda mu się skutecznie przeszkodzić Trumpowi w zostaniu prezydentem. Porównywanie okropnych ludzi z przeszłości takich jak Hitler z Donaldem Trumpem naprawdę zachęcając do tego rodzaju przemocy. Kiedy używasz brutalnej retoryki, może to naprawdę zachęcić ludzi do angażowania się w brutalne działania – podsumował polityczne tło wrześniowego zamachu.
Trump i jego otoczenie wiedzą, z czym mają do czynienia. Były prezydent zdaje sobie sprawę, jakie ryzyko niesie ze sobą sprawowanie najwyższego urzędu w kraju. W wywiadzie dla Breitbart News w sierpniu podkreślił: „Nigdy nie można być zbyt przygotowanym na stawianie czoła zagrożeniom niebezpiecznego zawodu”.
Dzień po przeżyciu drugiego zamachu w ciągu dwóch miesięcy oskarżył prezydenta Bidena i wiceprezydent Harris o używanie „fałszywych oświadczeń” i pozwów sądowych, aby „politykę w naszym kraju przenieść na zupełnie nowy poziom nienawiści, nadużyć i nieufności”. – Z powodu tej komunistycznej i lewicowej retoryki kule lecą i będzie tylko gorzej! – dodał.
Mężczyzna podejrzany o dokonanie zamachu został oskarżony o przestępstwa federalne z użyciem broni palnej. Zgodnie z aktem oskarżenia w przypadku skazania Routhowi, który przebywa w więzieniu hrabstwa Palm Beach, grozi do 15 lat więzienia i grzywna w wysokości 250 tys. dol. za pierwsze oskarżenie oraz pięć lat więzienia i grzywna w wysokości 250 tys. dol. za kolejne. Ale pewnie zarzutów będzie więcej.
Na kilka dni zamach przyćmił inne sprawy. Media odstawiły na bok debatę telewizyjną i sondaże. Z pewnością powrócą do bieżącej polityki już niebawem. O ile nie będzie kolejnego zamachu.