Tak arcybiskup Marek Jędraszewski zakończył swoje kazanie podczas mszy św. na Wawelu z okazji urodzin Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Te słowa o prezydencie, który poległ, pełniąc misję dla Polski, wzbudziły oczywiście wściekłość totalnej opozycji i totalnych mediów. Nie mniejszą furię wywołało odsłonięcie pomnika Lecha Kaczyńskiego w Tarnowie.
Chodzi nie tylko o to, że skoro Lech Kaczyński „królom był równy”, to organizujący wobec niego przemysł pogardy Donald Tusk równości może szukać w rynsztoku. Chodzi też o rozbijanie wspólnoty w jej naturalnym odruchu – honorowania tych, którzy wspólnocie oddali wybitne zasługi, którzy jej ofiarnie służyli. Polacy ten odruch mieli od zawsze. Tak było choćby po śmierci ks. Józefa Poniatowskiego, gdy niemal natychmiast rozpoczęto starania ws. budowy jego pomnika. Tak było z upamiętnieniami wszystkich innych naszych narodowych bohaterów. Początek był zawsze spontaniczny. Tak jest i teraz. To kwestia narodowego instynktu. Wszędzie tam, gdzie Platforma nie usiłuje go stłumić, on wydaje owoce. Stąd tyle ulic, rond i pomników Lecha Kaczyńskiego, stworzonych spontanicznie, niemal natychmiast po jego tragicznej śmierci. I żadne wysiłki POstkomuny tego nie zmienią.