Mogłoby się wydawać, że pierwsze miejsce w konkurencji politycznej hipokryzji, jeśli chodzi o polskie realia, zdobyła Platforma.
W końcu ciężko o większą bezczelność niż Tusk, człowiek Putina w Warszawie (jak sam to określił dyktator rosyjski), ślepy wykonawca wszelkich poleceń Merkel (która stworzyła de facto potęgę tego potwora), dziś ubierający się w szatki skrajnego przeciwnika Rosji. Okazuje się jednak, że nawet tę groteskę można przebić. Przywódca PSL, Kosiniak-Kamysz, od jakiegoś czasu bryluje w mediach jako... ekspert od polityki energetycznej rządu polskiego. Jak możecie się Państwo domyślić, szef Polskiego Stronnictwa Ludowego jest wręcz oburzony zbyt „słabą” antyrosyjską polityką PiS. To już nawet nie poziom PO krytykującego partię Kaczyńskiego. Nawet na tle Platformy PSL robił dużo więcej (chociaż przy zgodzie partii Tuska) w celu skrajnego uzależnienia Polski od rosyjskiego gazu. Wystarczy przypomnieć słynny, na szczęście zablokowany przez Komisję Europejską (trzeba to przyznać, ten jeden raz Unia nas naprawdę uratowała), kontrakt z Gazpromem z 2012 roku, który, gdyby został sfinalizowany, skończyłby się oddaniem naszej suwerenności Moskwie na dekady. I dziś, bez żadnej kontry, Kosiniak może robić za autorytet w sprawie uniezależnienia Polski od Rosji w kwestii energetyki. Niestety ta sytuacja pokazuje jak w soczewce dużo poważniejszą patologię. O ile może i powinno nas dziwić to, że po opisywanych tu „wyczynach” PSL w ogóle jeszcze istnieje na polskiej scenie politycznej, o tyle nie ma nic zaskakującego w tym, że polityk tej formacji nie chce, by pamiętano o niechlubnej przeszłości jego formacji. Jest więc oczywiste, że z chęcią zagra inną rolę. Ale tym bardziej zadaniem mediów jest przypomnieć, kim on naprawdę jest. Jak więc to możliwe, że żadne z tzw. wolnych mediów nawet nie poruszyło wątku gazowych umów zawieranych przez PSL, zamiast tego spijając „mądrości” Kosiniaka-Kamysza niczym prawdę objawioną? Możliwości są dwie. Albo mamy do czynienia ze skrajnie funkcyjnymi cynglami, albo idiotami, którzy nie znają polskiej historii. Niestety, obie możliwości się nie wykluczają.