Słowa ojca Jacka Salija (zacytowane powyżej) przyszły mi na myśl w trakcie uporczywych rozważań na temat wyników ostatnich wyborów w Polsce. Z jednej strony wśród niemal 12 milionów obywateli, którzy zarazem wzięli udział w referendum, zdecydowana większość wypowiedziała się za utrzymaniem fundamentów państwa, z drugiej – znaczna ich część zagłosowała na partie otwarcie już niemal głoszące jako swój cel podważenie tych fundamentów, co w oczywisty sposób doprowadzi w perspektywie do upadku państwa. Czy to przejaw owej „miłości zakłamanej”, przed skutkami której ostrzega teolog i filozof? Czy kolejne wybory przyniosą otrzeźwienie?
Nawet partia Donalda Tuska, przez 8 poprzednich lat nazywająca siebie opozycją totalną, przed ubiegłorocznymi wyborami nagle zastąpiła flagi unijne biało-czerwonymi i wspominała o szacunku dla znaku krzyża nad chlebem, najwyraźniej po to, by dać usprawiedliwienie kiepsko wierzącym i marnie ojczyznę kochającym, by mogli głosować na partię uważającą polskość za nienormalność. Przecież nikt się nie zdziwił, gdy jednym z pierwszych po zwycięstwie działań tej koalicji stało się wyrzucenie z programów szkolnych utworów kluczowych dla polskiej tożsamości i patriotyzmu. Jeden z tych wykluczonych gigantów, nasz pierwszy noblista w dziedzinie literatury, Henryk Sienkiewicz, stwierdził przenikliwie: „Wrogowie zewnętrzni mogą wiele krzywd nam zadać, ale narodu ani naszego patriotyzmu zabić nie mogą. Nacisk zewnętrzny, choćby najdłuższy i najbardziej nieubłagany, może przyczynić narodowi męczarni – zabić go nie może”. Mimo to, niestety, mamy powody, żeby się lękać o duchową kondycję naszego narodu. Bo jednak naszą polskość możemy utracić: idea polska może zginąć w wyniku samobójstwa albo z powodu choroby wewnętrznej.
„Dziś nie wśród obcych i nie wśród nieprzyjaciół, ale wśród nas samych są tacy, którzy patrzą na nią [na Polskę] obojętnie, są tacy, którzy się jej wyrzekają, są tacy, którzy ją czernią, są tacy, którzy jej nienawidzą, są tacy, którzy na nią plwają. Nie powinniśmy zapominać, że jeśli istnieje prasa pragnąca nas uzdrowić, to istnieje także taka, która nas rozkłada. Jeśli istnieje literatura potęgująca życie, to istnieje i taka, która pcha ku śmierci” – to cytat z jego szkicu „Dom polski i jego znaczenie”, powstałego w roku 1910, a więc w czasach, gdy Polska nadal trwała w ponad stuletniej już niewoli, a po klęsce powstania styczniowego spora część społeczeństwa jakoś się z tą niewolą wręcz pogodziła, no bo żyć przecież trzeba, a by robić karierę, trzeba było też przyjąć i obce prawo, i obyczaje, a nawet mowę.
Dziś także istnieje w Polsce prasa, „która nas rozkłada” i czyni to od wielu lat, jak widać coraz skuteczniej. Pierwszym zadaniem takich ośrodków medialnych jest wybicie z Polaków poczucia godności, zarówno narodowej, jak i osobistej. W cytowanej książce ojca Jacka Salija „Patriotyzm dzisiaj” autor rozważa różne przyczyny tak kiepskiego mniemania o samych sobie rodaków i zauważa celnie: „Niesprawiedliwe stereotypy na temat innych ludzie tworzą najczęściej bądź dla poprawy dobrego samopoczucia i utrwalenia dobrego mniemania o sobie, bądź dla usprawiedliwienia swoich win wobec tych innych. Nie było na przykład przypadkiem to, że wielka fala nastrojów antypolskich zalała Rosję po wybuchu powstania styczniowego, a Niemcy – we wrześniu 1939 r. Jeśli idzie o Polaków – z antypolskich stereotypów zawsze chętnie korzystali różnego rodzaju renegaci, odczuwający zrozumiałą potrzebę usprawiedliwienia się nawet wobec samych siebie. Być może jesteśmy pierwszym pokoleniem Polaków, dla którego znacznej części najbardziej nawet niewybredne stereotypy antypolskie są źródłem wiedzy o samych sobie”.
Prawdziwości tego wywodu dowodzą opluwające Polaków dzieła typu „Zielona granica”, tworzone w kręgach rodzinnie związanych z siłowym zaprowadzaniem komuny w naszym kraju po 1944 r. Dla ludzi zdzierających ze ścian polskich urzędów tablice ku czci Żołnierzy Wyklętych i Państwa Podziemnego bohaterami muszą być kaci z UB i ich katyńscy mocodawcy, innej możliwości tu po prostu nie ma. Jak im się jednak udaje omamić znaczną część narodu niemającą takich korzeni? Właśnie, przez wmówienie nam, że nasi bohaterowie to nie żadni tam niezłomni, ale bandyci mordujący prostych ludzi, nasi wielcy pisarze i twórcy to zwykli szowiniści, antysemici i tępe klerykały. A skoro tacy są uznawani przez nas za wielkich, to kimże jesteśmy my sami – oczywiście uosobieniem najgorszych cech, wcieleniem warcholstwa.
Temu służą odrażające paszkwile na polskość, a zwłaszcza dziedzictwo szlachectwa sprowadzonego wyłącznie do warcholstwa, które rzekomo samo doprowadziło do upadku I Rzeczypospolitej. Wysyp pseudonaukowych książek, porównujących polskich chłopów do czarnych niewolników w Ameryce, nie jest przypadkowy. A przecież o owym szlachectwie z zachwytem pisał wielki Chesterton, że w Polsce odwrotnie niż wszędzie indziej zaowocowało ono zadziwiającym zjawiskiem: „uszlachceniem” całego narodu, także tego z chłopstwa się wywodzącego. Rozumiał przez to właśnie rozszerzenie owego „szlacheckiego” poczucia godności na wszystkich Polaków, co tak rozwścieczało zawsze naszych rosyjskich zaborców i ich komunistycznych spadkobierców.
Piękną anegdotę na ten temat przytacza wielki znawca polskiej „sarmacji”, a szczególnie jej sztuki wojennej, dr. Radosław Sikora: „Pewien szlachcic dawnego autoramentu w Przemyślu uczęszczał codziennie do kościoła Franciszkanów i gdy już wszyscy po nabożeństwie kościół opuścili, on zostawał, klękał przed wielkim ołtarzem i zwykle do południa głośno się modlił. To się sprzykrzyło braciszkowi, gdyż przez niego nie mógł kościoła wcześniej zamknąć. Otóż razu jednego schował się za obraz w wielkim ołtarzu i kiedy szlachcic gorąco prosił Boga o jakąś łaskę, on krzyknął głośno:− Idź precz, durniu, nic nie dostaniesz!
Na to szlachcic za dobrą chwilę odrzekł:
− Panie Boże, wolno ci dać, albo nie dać, ale kpać (nazywać kpem, czyli durniem – przyp. autora) nie wolno, bom szlachcic!”.
Ilustrując swój wpis fragmentem obrazu ukazującego modlitwę ubogiego szlachcica w dziurawych butach i odzieniu oraz z szablą w mocno zniszczonej pochwie, dr Sikora konkluduje: „A jednak był on szlachcicem, czyli obywatelem, wolnym człowiekiem, i dlatego znał swoją wartość”. Skoro więc przez stałą walkę z najeźdźcami naród nam się uszlachcił, to nie pozwólmy spychać się ponownie do roli chamów. I to przez kogo – jakichś niemających żadnej tożsamości aferzystów, dla których Polska to „postaw sukna” do rozszarpania, o czym pisał Sienkiewicz, wyrzucony za to przez nich ze spisu lektur. Żeby nie spełniło się to, przed czym za komuny ostrzegał kpiarz-filozof Kisiel: „Najgorsze nie to, że znaleźliśmy się w d…, ale że próbujemy się w niej urządzać!”.
Mój mądry mentor, ojciec Jacek, w swej książce daje na to jednoznaczną odpowiedź: „W odniesieniu do naszej problematyki, znaczy to, że pytania typu: »Czy patriotą może być rozpustnik, złodziej, człowiek kłótliwy, nie dotrzymujący obietnic?«, itp. – są pytaniami retorycznymi. Nie, ktoś taki patriotą być nie może, albo powiedzmy ostrożniej: miłość Ojczyzny, jeżeli ktoś taki stara się swoją Ojczyznę kochać, jest wówczas poważnie okaleczona. Słowem, miłość Ojczyzny żąda od nas starań o naszą prawość moralną”.