Ludzie zebrani pod świątynią czuli doniosłość i niezwykłość chwili. Mijało równo 30 lat od czasu wybuchu insurekcji listopadowej, a resztki Polski pozostałe po 1815 roku (m.in. wojsko polskie) były już od dawna zdławione – Królestwo Kongresowe rządzone było twardą ręką kacapów epoki mikołajowskiej. Czemu wybrano kościół pokarmelicki? Bo tam, w budynkach klasztornych Moskale urządzili po powstaniu więzienie. Tym mocniej więc wybrzmiewał głos żądający wolności – właśnie na tym bruku warszawskim, w tym miejscu, tego dnia, o tej godzinie.
Zapalono świece, a młodzież akademicka rozdała kartki z testami wielu pieśni patriotycznych: „Z dymem pożarów”, „Jeszcze Polska nie zginęła”… Tego dnia też, po raz pierwszy zaśpiewano hymn Felińskiego – „Boże coś Polskę” – ze zmienionym tekstem. W pierwotnej wersji była to pieśń chwaląca cara. Podczas tej manifestacji w ostatniej zwrotce zamiast słów „cara chrani” pojawiły się słowa: „Ojczyznę, wolność, racz nam wrócić Panie!”. Z tą pieśnią na ustach tłum Polaków ruszył w stronę Starego Miasta. Rosjanie oniemieli, nie za bardzo wiedzieli, co począć z owym śpiewanym, pokojowym, manifestem wolności…