Szef polskiego rządu nie pierwszy raz zobaczył swoje miejsce w szeregu. Gdy w Genewie toczyły się ważne z punktu widzenia geopolityki i regionalnego bezpieczeństwa rozmowy dotyczące pokoju na Ukrainie, nie było tam nie tylko samego Tuska, ale jakiegokolwiek przedstawiciela polskiego rządu. To dość charakterystyczny, a zarazem znajomy obrazek, bowiem w przeszłości unijni przywódcy nieraz debatowali o Ukrainie bez premiera RP. Miał rozgrywać, tymczasem sam znów został ograny, mimo że od blisko czterech lat to Polska jest państwem przyfrontowym, pełniąc przy tym rolę kluczowego logistycznego hubu dla pomocy Kijowowi. W tym tygodniu zamiast w Genewie Tusk paradował w rozmemłanej koszuli w Angoli, udając się na szczyt UE–Afryka. Tam także rozmawiano o Ukrainie, jednak waga tych rozmów była marginalna do wspomnianej Szwajcarii. Tu poprzestanę na ocenie polityki zachodniej, zostawiając ją ekspertom w tej dziedzinie. Nie lepiej jest jednak na Wschodzie. Białoruś wali w Polskę niczym w pusty bęben różnymi przejawami agresji: od słownej, po niszczenie pamięci historycznej, na wojnie hybrydowej kończąc, tymczasem po stronie Warszawy nie widać żadnej twardej postawy. Wręcz przeciwnie.
Dywersanci wykorzystali otwarte przejście
17 listopada, północ. W Bobrownikach na Podlasiu po 2,5 roku otwarto przejście graniczne z Białorusią. Jeszcze dłużej, bo cztery lata, było zamknięte przejście w Kuźnicy, także otwarte tego dnia. Jak wynika z rządowego komunikatu, decyzja „wychodzi naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców i przedsiębiorców, w tym przewoźników”, zaś jej podjęcie było możliwe „dzięki szczelnej ochronie granicy z Białorusią”. Niecałe dwa miesiące wcześniej, 25 września, podjęto decyzję m.in. o otwarciu przejścia granicznego dla ruchu osobowego Terespol–Brześć. Przy czym we wrześniu MSZ ostrzegało przed wszelkimi podróżami na Białoruś ze względu na wzrost napięcia i wydarzenia wojenne w regionie. Czy między jedną a drugą datą po stronie Białorusi stało się coś, co można uznać za deeskalację? Absolutnie nie. Biorąc pod uwagę tylko październik, Straż Graniczna odnotowała ponad 600 prób nielegalnego przedostania się do Polski z Białorusi. Niejednokrotnie w stronę żołnierzy i strażników poleciały kamienie i niebezpieczne przedmioty. Co więcej, wspomniane wyżej przejście w Terespolu wykorzystali ruscy dywersanci, którzy w połowie listopada dokonali aktów sabotażu na polskiej kolei. Po przeprowadzeniu operacji opuścili oni Polskę i przez przejście w Terespolu uciekli na Białoruś. Wspomniana wyżej sprawa na kolei uwidacznia jeszcze jeden, ogromny problem w kontekście bezpieczeństwa Polski, związany z biernością służb, wykorzystywanych głównie jako polityczna pałka wobec oponentów tego rządu. Ale to temat na zupełnie inną publikację.
Równolegle decyzji o otwarciu granic z Białorusią już pożałowały władze Litwy. Rząd w Wilnie decyzję o ich zamknięciu podjął pod koniec października w związku z notorycznym naruszaniem własnej przestrzeni przez białoruskie tzw. balony meteorologiczne. 20 listopada litewskie granice zostały ponownie otwarte, a już trzy dni później białoruskie balony pojawiły się nad lotniskiem w Wilnie, co uniemożliwiło lądowanie samolotu m.in. z szefem MSZ na pokładzie.
Igranie ze zdrowiem i życiem bohatera
W październiku dowiedzieliśmy się, że Andrzej Poczobut, polski działacz i publicysta skazany po sfingowanym procesie na osiem lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze, ponownie trafił do izolatki placówki w Nowopołocku, określanej jako jedna z najcięższych na Białorusi. Dotychczasowy pobyt mocno nadszarpnął zdrowie Poczobuta, borykającego się z wieloma dolegliwościami, jednak łukaszystom nie przeszkadzało to w przerzuceniu go do izolatki, i to aż do lutego 2026 r. 11 listopada, w Narodowe Święto Niepodległości, prezydent Karol Nawrocki uhonorował Andrzeja Poczobuta Orderem Orła Białego – najwyższym państwowym odznaczeniem. Nie umniejszając pozostałym kawalerom i damom Orderu, było to jedno z najważniejszych i najbardziej symbolicznych odznaczeń ostatnich lat.
Andrzej Poczobut to człowiek wybitnie prawy, który udowodnił, że można być wolnym nawet w najcięższej niewoli. Nie ukorzył się przed Alaksandrem Łukaszenką, za co od lat cierpi katusze w antyludzkich warunkach. Dotychczasowe próby strony polskiej zmierzające do uwolnienia Poczobuta spełzły na niczym. Czasu pozostaje krytycznie mało, bo w takich warunkach, podupadając na zdrowiu, polski działacz może nie dożyć końca wyroku. Na konto Tuska nie można też zaliczyć ostatniego uwolnienia przez Mińsk dwóch księży mających polskie korzenie. To głównie wynik rozmów dyplomatycznych Stanów Zjednoczonych i mediacji prowadzonych przez Watykan.
Człowiek Łukaszenki chwali Tuska
Oczywiście decyzja o otwarciu kolejnych przejść granicznych bardzo spodobała się Mińskowi. Szef białoruskiego MSZ, Maksim Ryżenkow, pochwalił ten ruch, mówiąc, że Polska pokazała „twardy, normalny pragmatyzm”, chwaląc przy tym członków rządu Tuska. Warto przypomnieć, że sam białoruski dyktator przed wyborami w 2023 r. twierdził, że „jeśli przyjdą nowe siły do władzy (w domyśle – koalicja Tuska), wtedy jest nadzieja, że nastąpi jakiś restart”. Wcześniej przekonywał, że wybory prezydenckie w 2020 r., w których wygrał Andrzej Duda, zostały sfałszowane. Nie dziwi więc ostatnia wypowiedź Ryżenkowa, bo decyzja o przejściach granicznych mocno leży w interesie także samej Białorusi, która z powodu braku tranzytu do Europy zbierała cięgi m.in. od Chin. Po stronie Mińska jednak niewiele zmieniło się w kontekście postawy wobec Polski. Ostatni przykład to usunięcie w listopadzie Pomnika Powstańców Styczniowych, który znajdował się we wsi Słobódka przy granicy z Litwą. Oczywiście zrobili to tzw. nieznani sprawcy.
Prawda jest jednak taka, że deptanie pamięci historycznej to istotny element antypolskiego oręża. Usuwanie tablic pamiątkowych czy równanie z ziemią całych cmentarzy, a także inne profanacje miejsc pochówku cyklicznie pojawiają się na Białorusi od wielu lat.
****
W gigantycznym błędzie jest ten, kto uważa, że spolegliwością i wyciąganiem w jakikolwiek sposób ręki do Łukaszenki jest się w stanie coś ugrać. Podobnie absurdalnie brzmią tezy o rzekomym odrywaniu mińskiego satrapy od Rosji i Putina. Ktoś, kto tak twierdzi, nie ma pojęcia o funkcjonowaniu satelickiej Białorusi i jej pełnym uzależnieniu od Kremla. Z dyktatorem powinno się rozmawiać z pozycji siły. Tak jak on rozmawia z Europą. Spolegliwość postrzegana jest jako słabość, a zarówno Łukaszenka, jak i Putin ze słabymi nie mają zamiaru rozmawiać. Tymczasem Białoruś w ostatnich miesiącach nie zrobiła nic, co mogłoby powodować liberalizację polskiej polityki względem niej.