Potem Tomasz Grodzki zrównał swój wybór niemalże z wyborem na papieża. Na końcu przypisał sobie nowe kompetencje i zapowiedział wizytę w USA, gdzie ma rozprawiać, jakżeby inaczej, o praworządności. Niby nic nowego pod słońcem, wszak to modelowe zachowanie polityków opozycji, ale zwracam uwagę, że to wszystko miało miejsce w ciągu zaledwie 24 godzin. Jeśli się połączy te tandetne spektakle ze sposobem „zarządzania”, co można było zaobserwować w zadłużonym po uszy szpitalu, w którym Tomasz Grodzki był dyrektorem, to przyszłość nowego marszałka rysuje się bardzo wyraźnie. Czeka nas seria wystąpień w „stylu” Aleksandry Dulkiewicz, będziemy świadkami systematycznego wychodzenia z roli i kreowania się na przywódcę narodu. W efekcie Tomasz Grodzki zacznie się ścigać z niedoścignionym Lechem „Bolesławem” Wałęsą, co w moim przekonaniu nastąpi bardzo szybko i naturalnie. Pewne typy osobowości nie pozostawiają złudzeń, kilka słów, kilka zachowań i wiemy, z kim mamy do czynienia. Grodzki na pewno nie jest człowiekiem i politykiem skromnym, zamkniętym w sobie, niepewnym swojej wartości. Wręcz przeciwnie, nie ma najmniejszych oporów, aby obwołać się zbawcą demokracji, i to wcześniej niż później musi się przerodzić w permanentną groteskę. Z dużym spokojem czekam na rozwój wypadków i jestem przekonany, że nowy marszałek Senatu bardziej PiS pomoże, niż zaszkodzi. Tak się dzieje zawsze, gdy miłość własna prześciga talenty.
Będzie Bolkiem
Nowy marszałek Senatu jest postacią bez zagadek, jeden rzut oka wystarczy, aby dostrzec małą skomplikowaną osobowość, wybitnie zakochaną w sobie. Zaczęło się od kabotyńskich gestów triumfu, uniesionych palców dłoni złożonych w literę „V”, jako żywo gest Mazowieckiego po wyborze na premiera.