Czas cudów (4)
Illud tempus „Zachodniej Ukrainy” i „Zachodniej Białorusi”, czas stwarzania nowego sowieckiego kosmosu – tak można by nazwać dwudziesty drugi dzień października 1939 r.
By wszystkie cuda wyborcze mogły się dokonać, by można je było triumfalnie obwieścić całemu światu, konieczna była wytężona praca wielu komitetów, komisji i wydziałów, struktur jawnych i tajnych. W gazetach dostępnych dla gawiedzi, w sowieckich pismach podsuwanych zachodnim politykom nie ma ani słowa na temat skali sprzeciwu, z jakim musiała się zmierzyć komunistyczna władza. Wszystko, czym dysponujemy dzisiaj, to – po pierwsze – urzędowe raporty przekazywane Tymczasowym Zarządom „Zachodniej Ukrainy” i „Zachodniej Białorusi”, po drugie – wspomnienia rozsiane po pamiętnikach i relacje polskich żołnierzy, spisane w roku 1943 na prośbę Samodzielnego Referatu Historycznego Armii Polskiej na Wschodzie. Większość informacji zawartych w owych dokumentach przeczy oficjalnym doniesieniom.
„Wszelka kanalia”
Ze skali problemu zdawali sobie sprawę najwyżsi rangą funkcjonariusze sowieccy. Oracja Pantielejmona Kondratowicza Ponomarienki, wygłoszona dwa dni przed wyborami, podczas zebrania członków i kandydatów KP (b) B w Białymstoku, stanowi przekonujący dowód mądrości i przenikliwości pierwszego sekretarza. „Trzeba być bardzo czujnym – przestrzegał – dlatego że do wyborów pójdzie wszelka kanalia i mogą mieć miejsce różne rzeczy”.
I różne rzeczy miały miejsce. Zrywano plakaty, kolportowano kontrrewolucyjne ulotki, po wiele godzin przesiadywano w kościołach, by uniknąć głosowania, agitowano przeciwko udziałowi w wyborach, a nawet podkładano ładunki wybuchowe. „W Przemyślu – donosił informator – w jednym z obwodów wyborczych znaleziono bombę i broń palną. Aresztowano dwóch polskich oficerów”. Nie udało się również uniknąć kłopotów z własną kadrą. „Przewodniczący Zarządu Tymczasowego tow. Sorokin – donosił tow. Canawa – nie zajmował się bliżej sprawami dotyczącymi pracy Zarządu Tymczasowego, lecz systematycznie organizował u siebie w mieszkaniu grę w karty, w której brał udział element socjalnie obcy”.
Nie odpychać
A przecież ryzyko niepowodzenia było niewielkie i wszystkie niedociągnięcia dałoby się wyeliminować! Gdyby tylko uważnie wsłuchali się w słowa towarzysza pierwszego sekretarza. Czy 20 października nie mówił wyraźnie, że trzeba być, do czasu, łagodnym dla miejscowych? „Nie ma potrzeby zaostrzać stosunki z ludnością takimi działaniami, jak wyrzucanie rzeźnika z rzeźni – uświadamiał. – Takie konkretne działania mają polityczne znaczenie”. Czy nie zwracał uwagi na skomplikowane zagadnienia życia społecznego? Oto stosowny fragment jego wystąpienia (przepisanego przez Michała Gnatowskiego z dokumentów Państwowego Archiwum Organizacji Społecznych Obwodu Grodzieńskiego):
„Nie należy odpychać od nas element drobno-burżuazyjny, a na pytania: czy odbiorą mój domek, czy dorożkarzowi zabiorą konia, wyjaśniać należy ludności, że my nacjonalizujemy tylko wielki przemysł. Nie należy też rozpowiadać, że zlikwidujemy kupców, takie mówienie nie jest nikomu potrzebne. Nasze kobiety należy ubrać należycie, z kulturą, zdjąć z nich szynele, otwierać nasze sklepy, natychmiast po wyborach. Zadają nam różne pytania: o moralności, etyce czy w Związku Radzieckim potrzebny jest posag, czy istnieje w ZSRR miłość – są to konkretne pytania. Zadają pytania – dlaczego nasi tak dużo kupują? Trzeba wyjaśniać, że nie dlatego, że u nas jest mało towarów, a że u nas jest dużo pieniędzy i każdy ma możliwość robić zakupy. U nas boso nie chodzą, a towarów u nas produkujemy tyle w ciągu 10 dni, co u nich za 10 lat”.
Członkowie i kandydaci KP (b) B starali się więc nie odpychać i nie rozpowiadać. I – oficjalnie, urzędowo – potwierdzali fakt istnienia miłości w Kraju Rad. Na koniec próbowali dowieść, że dziesięć dni równa się dziesięć lat – ale to szło im najgorzej. Za to naprawdę niewiele zabrakło, by w wyborach 22 października udało się im sforsować granicę 100 proc. frekwencji – w świecie burżuazyjnym nieprzekraczalną.
Cel: stuprocentowa frekwencja
Z tego samego dnia, co zapis przemówienia Pantielejmona Ponomarienki, pochodzi inny cenny dokument. Jest to pismo Siemiona Igajewa, pełnomocnika KC KP (b) B ds. pracy partyjnej w województwie białostockim, skierowane do tow. Glebowa, pełnomocnika KC KP (b) B ds. pracy partyjnej w powiecie białostockim oraz do pozostałych pełnomocników powiatowych. Tow. Igajew zasmucony jest niefrasobliwością swoich podwładnych. „Podczas osobistej kontroli w niektórych powiatach województwa białostockiego – informuje – ustalono, że w praktycznej działalności agitacyjnej w kampanii wyborczej do Zgromadzenia Ludowego ZACHODNIEJ BIAŁORUSI nie docenia się walki o 100% frekwencję w wyborach i głosowanie na kandydatów na deputowanych do Zgromadzenia Ludowego. Zwracam Waszą uwagę na natychmiastową konieczność zmiany tej sytuacji [...]”.
Tutaj następuje lista konkretnych działań, które umożliwią skuteczne przeciwdziałanie zaniedbaniom, bo – w co zdają się wierzyć zarówno pełnomocnik KC KP (b) B etc., jak i jego przełożeni – 100% jest w zasięgu.
Po pierwsze zatem – wyzyskać potencjał wykwalifikowanej kadry: „Bez zwłoki sprawdzić, czy prawidłowo wykorzystane są w terenie skierowane do powiatu kadry partyjno-komsomolskie i natychmiast rozdzielić je tak, żeby w dniu głosowania […] uzyskać 100% frekwencję wyborców w głosowaniu. W tym celu z 21 na 22 października do każdego obwodu wyborczego skierować komunistę i komsomolca, którzy osobiście odpowiadać będą za 100% udział wszystkich wyborców w głosowaniu”.
Po drugie – kontrolować i nadzorować ludność: „Zorganizujcie obchód domów, dowożenie samochodami wyborców do obwodów w dniu głosowania”.
Po trzecie – dynamizować lokalne struktury: „SZEROKO włączać do pracy agitacyjnej w dniu wyborów miejscowy aktyw”.
Pismo Igajewa do Glebowa oddaje stan faktyczny jedynie częściowo. To prawda – ogromna jest determinacja władz, by osiągnąć jak najwyższy wynik frekwencyjny. Celowi tak określonemu zostały w tych dniach podporządkowane działania wszystkich struktur władzy okupacyjnej – od służb bezpieczeństwa po najniższych rangą urzędników „tymczasowej” administracji lokalnej. W zapewnienie powszechnego udziału w wyborach zaangażowane były także oddziały Armii Czerwonej oraz ludowa milicja. Czy jednak określenia „obchód domów”, „dowożenie wyborców”, „praca agitacyjna”, „miejscowy aktyw” dotykają tego, co rzeczywiste? Czy zdolne są nazwać i opisać niezwykłą wielość fenomenów, które odnajdujemy we wspomnieniach konkretnych osób, znanych z imienia i nazwiska, posiadających indywidualny los, związanych z tym, a nie innym miejscem? Czy w suchych, koślawych sformułowaniach komunistycznego aparatczyka da się odnaleźć ziarnistość tamtego czasu – kiedy jeden świat się kończył, a drugi zaczynał?
Nie – to oczywiste.
Tu potrzebna jest inna opowieść.
Ciąg dalszy za tydzień.
 
                     
                         
                         
                         
             
             
             
             
             
             
            