Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Przemysław Dakowicz,
07.02.2016 19:00

​Czas cudów (1)

Illud tempus. Czas przed początkiem historii.

Illud tempus. Czas przed początkiem historii. Epoka, w której rzeczywistość zyskuje swój ostateczny kształt, w której boski ład zostaje nadany światu – elementy go współtworzące trafiają na właściwe, im tylko przeznaczone miejsca, ustala się hierarchia bytów i wzajemne relacje między nimi. Moment będący zarazem fundamentem wszystkiego, co istnieje, i progiem, od którego wszystko się zaczyna. Czas bez upływu chwil. Era cudów. Wieczność zamknięta w zbiorowej pamięci, przez tę pamięć przechowywana – jako mit narodzin i Księga Genesis.

Illud tempus „Zachodniej Ukrainy” i „Zachodniej Białorusi”, czas stwarzania nowego sowieckiego kosmosu – tak można by nazwać dwudziesty drugi dzień października 1939 r. Właśnie wtedy unieważniono dotychczasowy porządek świata, wprowadzając w jego miejsce porządek odmienny. W dzień ów na ziemiach polskich zagarniętych przez Związek Sowiecki przeprowadzono tzw. wybory do Zgromadzeń Ludowych. Głosowaniu towarzyszyła seria niecodziennych zjawisk i cudownych wydarzeń.

Zmiana, której nie widać

Wszystko, co nastąpiło wcześniej, co trwało od 17 września, było przygrywką, wątłym preludium do epoki historycznej, podległej czasowi, ujętej w karby przyczyn i skutków, która miała nadejść. Ci, którzy szykowani byli na ofiary, niewiele jeszcze wiedzieli, sowiecka okupacja wciąż jawiła się im jako wielki bałagan, chaos, nad którym nikt nie panuje. W tej wszechogarniającej płynności zjawiska i fakty tracą swoje kontury, ich ontologiczny status wydaje się niepewny, jakby istniały fragmentarycznie, jakby były okruchami obrazów z jakiegoś absurdalnego snu, którego nie da się ogarnąć i pojąć – wyobraźnia kapituluje więc, prześlizguje się po ich powierzchni i szuka elementu trwałego, czegoś, na czym mogłaby się oprzeć, by odbudować strukturę rzeczywistości, by na powrót zakorzenić się w świecie.

W analizach historyków powtarza się opinia, że ogół ludności nie zdawał sobie sprawy z wagi wydarzeń 22 października. „Wybory” tak bardzo odbiegające od tego, co znane i doświadczone, traktowano jako akt nieistotny, niemający wielkiego wpływu na codzienność, nieprzekładający się na życie pojedynczego człowieka, na funkcjonowanie danej rodziny, wsi czy miasteczka. Ot, teatralne przedstawienie, w którym należy odegrać rolę statysty lub, w najlepszym wypadku, aktora epizodycznego, takiego, co to „grywa ogony”. Należy – bo reżyserowi ogromnie na tym zależy. Gdyby nie ów nieznośny nacisk organizatorów, zostałoby się w domu, odpoczywałoby się po trudach tygodnia.

Właśnie tak – jako o wydarzeniu błahym – pisze o październikowym „głosowaniu” lwowianin Stanisław Skrzypek: „Pomimo wytężonej akcji propagandowej, zainteresowanie ludności wyborami było znikome. Ludzi pochłaniało poszukiwanie krewnych, znajomych, starania o chleb, wiktuały, troska o utrzymanie mieszkań i zachowanie wolności osobistej. Wyborami więc nikt się poważnie nie zajmował. Zresztą, ogół społeczeństwa sądził, że nie będą one miały żadnego znaczenia”. Podobnie myśli Beata Obertyńska („W domu niewoli”): „Wynik z góry przesądzony: w komisji zasiadają tylko ich ludzie. Kontroli z naszej strony żadnej. Do tych »mężów zaufania« zaufania właśnie nie ma nikt. Podadzą potem cyfry, jakie sami zechcą. Mało kto zresztą się tym przejmuje. Wiemy, że wedle międzynarodowych praw żaden plebiscyt nie jest ważny, póki wojska którejkolwiek ze stron znajdują się na danym terenie”.

Są to oceny błędne, rozpoznania naiwne, czynione w czasie, kiedy prawdziwa twarz komunistycznego Molocha ciągle pozostaje zakryta. Dopiero gdy opadną wszystkie zasłony, sceny z początku bolszewickiej okupacji będzie można ocenić właściwie. Wtedy ukażą się związki między najbardziej fantastycznymi scenami, najbardziej absurdalnymi faktami i gestami, odkryte zostaną strategiczne motywacje i dalekosiężne cele geopolityczne.

Świadomość rzeczywistej roli i znaczenia „aktu wyborczego” dojdzie do głosu we wspomnieniach gromadzonych post factum. Ich autorzy będą bogatsi o doświadczenia, których jesienią pierwszego roku wojny nie byliby sobie w stanie wyobrazić. „Władzom sowieckim nie chodzi chyba o nasze głosy – napisze w swojej książce Grażyna Lipińska, mimo upływu lat posługująca się czasem teraźniejszym, bo wszystko, czego zaznała, »śni […] jak teraźniejszość«. – Przecież w komisjach wyborczych mają samych swoich, którzy mogą szachrować, ile tylko trzeba. Nie chodzi im o nasze głosy – chodzi im o nasze karki. Chcą ugiąć nas wszystkich w stu procentach, zmusić do głosowania, do zrozumienia, że każdy protest jest bezskuteczny i beznadziejny. Jeśli każdy z nas wmówi w siebie: – Ja sam nic nie zdziałam, więc po co mam się narażać – wtedy zwycięstwo bolszewików pewne”.

Dzień wstaje wcześniej

Polska, co prawda, nie jest jeszcze Rosją, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi zapowiadają wielką zmianę. W nocy z soboty na niedzielę panuje ciemność równie głęboka, jak w nocy w piątku na sobotę, dla ludzi sowieckich nie ma jednak przeszkód nie do sforsowania – dzień zacznie się wcześniej, o tej samej godzinie, o której rozpoczyna się w Moskwie. Stolica światowego proletariatu przybliżyła się wszak do wschodnich województw Rzeczypospolitej – teraz blask Kremla pada już i na wiejskie chaty, i na domy w miastach i miasteczkach, i na piętrowe kamienice czynszowe w stolicach regionów, rozprasza burżuazyjny mrok, cienie przeszłości zmusza, by ustąpiły z zajmowanych pozycji.

Dla „Zachodniej Białorusi” i „Zachodniej Ukrainy” wstaje nowy dzień. Wraz z nim powinien wstać każdy obywatel i każda obywatelka. Sam Ojciec Narodów, wielki Józef Stalin, śpiewa wam pieśń poranną i woła: „Przebudźcie się, którzy pogrążeni jesteście we śnie!”. Mylicie się, jeśli sądzicie, że to środek nocy, że dopiero czwarta. „Minęła szósta” – powiada Stalin, a kiedy On mówi, każde słowo zamienia się w prawdę. Nie należy dyskutować, zatykać uszu, nakrywać głowy poduszką.

Zgrzytają bramy, klucze kręcą się w zamkach, stukają kołatki, ruszają się klamki i dzwonki dźwięczą u drzwi. Wstawać! Wstawać, trwa święto demokracji! W centrali czekają już na pierwszy raport o frekwencji. Podnosić się z łóżek, ubierać, nakładać buty! Czy pamiętacie, towarzyszu? Dziś wybieracie delegatów do Zgromadzenia Ludowego, dziś rozpoczynacie życie, o jakim wam się nie śniło. Nie zapomnieliście, towarzyszko? Od jutra – koniec niewolnictwa, koniec dłubania w ziemi, teraz wszystko będą za was robić nasze maszyny, a siać będziecie z samolotów. Piękny będzie ten nowy świat, zobaczycie. I wszystko będzie – sól, nafta i zapałki.

Mieszkaniec Lwowa, jeden z tych, którzy na rozkaz generała Władysława Andersa po kilku latach spisywali swoje wspomnienia, notuje: „bramy kamienic, które codziennie otwierano o 6-ej rano, wtedy nakazano otworzyć o 4-ej rano. O 4.30 wszystkim lokatorom przymuszony dozorca przypominał o wzięciu udziału w głosowaniu. Potem co godzinę przypominali różni cywilni agitatorzy [...]”.

Dla świętego spokoju rozsądniej jest zwlec się z łóżka i mieć przykry obowiązek za sobą. Zwłaszcza że za niesubordynację można zostać surowo ukaranym – jak pewien mężczyzna z Równego, którego o piątej rano odwiedzili dwaj milicjanci, on zaś usiłował im wytłumaczyć, że to stanowczo zbyt wcześnie, dla nauki więc został dotkliwie pobity kolbami. Lepiej już – tak postąpiono z mieszkańcami jednej z osad Podlasia – być o czwartej wypędzonym z domu, stanąć przed komisją, pobrać kartę wyborczą i na oczach wszystkich, nic nie dopisując i nie skreślając, wrzucić „głos” do urny.

Ciąg dalszy za tydzień.