Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Cezary Gmyz,
30.05.2014 16:14

Ufaj, ale sprawdzaj

„Nie opuszcza mnie przekonanie, że wybory zostały sfałszowane” – wpis tej treści poczyniony przeze mnie dwa dni po wyborach do europarlamentu na Twitterze wywołał prawdziwe trzęsienie ziemi.

„Nie opuszcza mnie przekonanie, że wybory zostały sfałszowane” – wpis tej treści poczyniony przeze mnie dwa dni po wyborach do europarlamentu na Twitterze wywołał prawdziwe trzęsienie ziemi. Lemingrad wprost zatrząsł się z oburzenia, jakbym, nie przymierzając, zamachnął się na któregoś ze świętych kanonizowanych na Czerskiej.

Adwersarze jęli się dopominać od razu dowodów fałszerstw, które od razu można by zanieść do prokuratury lub przedstawić przed obliczem Sądu Najwyższego rozpatrującego protesty wyborcze.

Problem PKW…

Najbardziej rozbawił mnie argument, że „w skład komisji wchodzą sędziowie, mówienie więc o fałszowaniu wyborów to kwestionowanie ich etyki”. Żeby sprawa była jasna, niezależnie od moich różnych przygód z wymiarem sprawiedliwości, o sędziowskiej etyce jestem dobrego zdania. Problem jednak polega na tym, że w środowisku sędziowskim zdarzają się ludzie, co do których etyki miewam poważne wątpliwości. Człowiek wsadzający za kraty protestujących przeciw Zygmuntowi Baumanowi, skład sędziowski uznający, że oficer SB, który zataił w oświadczeniu lustracyjnym swoją przeszłość, napisał jednak prawdę, czy w końcu uniewinnienie ewidentnej łapówkary. To tylko kilka przykładów. Warto też dodać, że dziwnym trafem większość kuriozalnych orzeczeń jest na rękę władzy lub komunistom.

Wracając do wyborów. Protesty wyborcze rozpatrywane są jednoinstancyjnie od razu przez Sąd Najwyższy. Linia orzecznictwa w sprawie ważności wyborów została wypracowana w minionym 25-leciu. Sprowadza się ona do stwierdzenia – owszem, odnotowano pewne niedociągnięcia, ale nie miały one wpływu na ostateczny wynik wyborów. Problem w wypadku wyborów do Parlamentu Europejskiego polega na tym, że zastosowanie tej argumentacji będzie dość trudne. Niewielka różnica głosów, jaka dzieli według PKW oba ugrupowania [PO i PiS], nie pozwala jednoznacznie stwierdzić, że nieprawidłowości nie wpłynęły na to, kogo ostatecznie ogłoszono zwycięzcą. Ponad 200 tys. nieważnych (lub co gorsza unieważnionych) głosów mogło mieć na to wpływ. Eurowybory mają tę specyfikę, że są jedyną elekcją, poza wyborami uzupełniającymi, w której wyniku nie zmienia się władza wykonawcza w kraju. W gruncie rzeczy stanowią one coś w rodzaju generalnego sondażu społecznego przed nadchodzącymi wyborami samorządowymi i parlamentarnymi. Zwycięstwo w nich ma jednak znaczenie, nie tylko symboliczne, bo wpływa na nastroje przed następnymi elekcjami.

Kilka przykładów…

Może dałbym się przekonać, że w Polsce nie dochodzi do fałszowania wyborów, gdyby nie fakty. Po wyborach w roku 2011 złożono ponad 70 zawiadomień o popełnieniu przestępstwa fałszowania wyborów. Po dwóch latach stwierdzono, że aż w 17 wypadkach rzeczywiście doszło do popełnienia przestępstwa.

Najbardziej wstrząsający był wypadek komendanta policji z warszawskiej Białołęki. Został on zatrzymany za zabójstwo, jakiego dopuścił się na biznesmenie. Jakież było zdumienie policjantów, gdy w bagażniku jego samochodu znaleziono kilkaset wypełnionych kart wyborczych z ostatnich wyborów samorządowych. Wyborów, które wygrała Hanna Gronkiewicz-Waltz. Postępowanie w tej sprawie umorzono, jakżeby inaczej, uznając, że sprawa ta nie miała wpływu na ostateczny wynik głosowania.

Inny wstrząsający fakt miał miejsce w czasie wyborów prezydenckich w 2010 r. W Brukseli z urny wyborczej wyjęto prawie sto kart do głosowania więcej, niż wydano ich wyborcom. Sprawę ujawnili mężowie zaufania PiS. Śledztwo oczywiście nie doprowadziło do wykrycia sprawcy. Inna głośna sprawa dotyczyła polskich wyborów samorządowych z lat 2006 i 2010. Dziwnym trafem okazało się, że najgłupsi w Polsce wyborcy zamieszkują mazowieckie równiny. Zrozumienie, że postawienie więcej niż jednego krzyżyka na karcie wyborczej doprowadzi do unieważnienia głosu, przerastało inteligencję całej rzeszy Mazowszan. Dziwnym też trafem skorzystało na tym PSL i to często w obwodach, w których w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich triumfowali przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości.

Alternatywne zliczanie głosów

Wyroki skazujące za fałszerstwa wyborcze są prawdziwą rzadkością. Najgłośniejszy taki wypadek dotyczył Renaty Beger. Sprawa dotyczyła wyborów parlamentarnych z roku 2001 r. Jednak prawomocny wyrok zapadł dopiero w roku 2009. W międzyczasie odbyły się więc aż dwie następne elekcje. Beger została skazana za fałszowanie list poparcia pozwalających posłom Samoobrony na wzięcie udziału w wyborach. Gdyby nie to fałszerstwo, historia polityczna III RP mogła się potoczyć inaczej, gdyż Samoobrona nie wystawiłaby kandydatów w całej Polsce. Jednak po ośmiu latach procesu nie było sensu powtarzać wyborów. Czasu nie da się cofnąć. Nie jest też prawdą, że fałszerstwa nie mogą zmienić wyniku wyborów. W 2006 r. podczas wyborów wójta gminy Sorkwity na Mazurach doszło do fałszerstwa, w którego wyniku zwycięzcą został Piotr Wołkowicz. Zwycięstwo dały mu sfałszowane karty w jednej tylko komisji. Fałszerstwem sterowała zaś sekretarz gminna. Co ciekawe, wójtowi nie udowodniono udziału w fałszerstwie i w 2010 r. wystartował ponownie, zdobywając stołek wójta. Rok później musiał go jednak oddać na skutek uprawomocnienia się wyroku w sprawie lustracyjnej.

Co do uczciwości ostatniej elekcji też pojawiły się wątpliwości. W tej sytuacji nie ma wyjścia. W nadchodzących wyborach trzeba zastosować alternatywne zliczanie wyników. Nie należy zwracać uwagi na wrzaski reżimowych funkcjonariuszy i stosować się wyjątkowo do leninowskiej zasady – Доверяй, но проверяй. Bo jak mawiał wódz rewolucji – zaufanie jest dobre, ale kontrola jest lepsza.
 

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy” i telewizji Republika