"Jeszcze się do tego nie przyzwyczailiśmy, ale chyba powinniśmy przestać udawać, że jej nie ma. Z historii pamiętamy, że wielkie wojny światowe zaczynały się gwałtownie, były deklaracje przywódców, wielkie ruchy zmobilizowanych wojsk. A teraz jakby tego nie ma. Nie ma czy tylko nie chcemy tego widzieć?" - pyta Jerzy Lubach w felietonie opublikowanym w dzisiejszej Gazecie Polskiej Codziennie.
Te poprzednie wielkie, ciągnące się latami wojny zaczynały się w Europie, a do tych niekończących się na Bliskim Wchodzie wszyscy dawno przywykliśmy, bo nic z nich nie wynika. Czyżby Ukraina nie leżała w Europie? Od dwóch lat mamy prawdziwą wojnę za miedzą, mocarstwo, które napadło na naszego sąsiada, codziennie niemal grozi wojną i nam, najbliżsi nam geograficznie sojusznicy z NATO, Niemcy, brutalnie wtrącają się w nasze sprawy wewnętrzne i nawet nie zamierzają rozliczać się ze zbrodni popełnionych na narodzie polskim, a w wyniku wyborów grozi nam dodatkowe niebezpieczeństwo zalewu migrantami. Sytuacja w Strefie Gazy może zaś doprowadzić do kolejnego masowego ich napływu do Europy, na co Unia Europejska nie potrafi znaleźć żadnego remedium.
Jak w znanym dowcipie – sytuacja jest dobra, ale nie beznadziejna. Dobra, bo mimo gromkich pokrzykiwań dotychczasowej opozycji po jej dojściu do władzy pewnych pozytywnych zaszłości nie uda jej się tak łatwo odkręcić. Trudno byłoby zerwać wieloletnie kontrakty z USA i Koreą Południową dotyczące dostaw broni i budowy systemu elektrowni atomowych, a nawet budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. W końcu nawet gazoport, dziecię PiS i prezydenta Lecha Kaczyńskiego, z musu został dokończony za poprzednich rządów PO. Więc pewnie większość zaplanowanych zakupów i inwestycji z oporami, ale jednak zostanie doprowadzona do skutku. Ale...
Większym problemem będzie postępujący chaos wewnętrzny, co gorsza powiększany przez komplikującą się politykę światową. Aktualny konflikt na Bliskim Wschodzie nakłada się bowiem nie tylko na wojnę Rosji z Ukrainą, ale i na napiętą sytuację przed wyborami prezydenckimi w USA, gdzie partyjniactwo demokratów wsparte przez klikę sędziowską prowadzi do rozchwiania albo i całkowitego załamania się systemu. Na mniejszą skalę, ale nie mniej groźne w skutkach będą działania PO na czele składankowego rządu. Sondaże przeprowadzone już po wyborach wskazują, że większość Polaków chce kontynuacji działań podjętych w czasie dwu kadencji PiS, ale po pierwsze wymagałoby to uczciwości i wysokich kompetencji, tymczasem po wywaleniu ludzi typu Daniel Obajtek za zarządzanie wezmą się raczej koledzy Sławomira N., może nawet on sam, uwolniony z braku wystarczających dowodów. Również można oczekiwać czystek w wojsku, a wizja realizacji pomysłów generała Różańskiego zaiste mrozi krew w żyłach. Dintojra, zamiast budowania mocy państwa w sytuacji kryzysu globalnego, nie rokuje dobrze.
To szczególne rozszczepienie społeczne występuje nie tylko w naszym kraju i jest zapewne wyrazem głębszego zmęczenia całej naszej cywilizacji, jakby specjalnie podsycanego obłędnymi ideologiami szerzonymi przez stosunkowo niewielkie, lecz nader wpływowe kręgi. Nie sposób pojąć motywów samobójczych tej działalności, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że nie rozgrywają się one w próżni, bo gdy mówiłem o zmęczonej sobą samą cywilizacji, miałem na myśli tę naszą, a wszak istnieją i inne, w dodatku w większości wrogie. Osłabienie USA i państw europejskich obserwowane jest uważnie zarówno przez Chiny, jak i kraje islamskie. Warto pamiętać, że Islam to nie tylko państwa arabskie, ale i Iran, i ogromny kontynent afrykański, z którego wszak teraz głównie płynie narastająca fala migracji bez jakiejkolwiek próby jej zatrzymania ze strony UE. A nie należy też zapominać o Rosji, w której interesie jest spowodowanie jak największego zamętu na Zachodzie, co pomogłoby jej w zwyciężeniu Ukrainy.
Właściwie można by Rosję postawić tu w ogóle na pierwszym miejscu pośród sił czyhających na nas w tej wojnie, wypowiedzianej i niewypowiedzianej. Przypomnijmy sobie, że raptem dwieście kilkadziesiąt lat temu duże państwo europejskie przestało istnieć, rozszarpane na oczach świata przez trzech drapieżców. Tym państwem była Polska, a dwie trzecie jej ziem wchłonęła Rosja. W te dni listopadowe nie sposób nie myśleć o powstaniu z 1830 r., które nie zyskało wsparcia żadnego kraju europejskiego, a z Rosją unurzaną we krwi handlowano, układano się, ba, wstępowano w sojusze wojskowe. Nasz wielki poeta Zygmunt Krasiński, przerażony tą obojętnością i bezczynnością zamiast walki z oczywistym złem, pisał w rozpaczy do przyjaciela Henry’ego Reeve’a:
„Biada tym, co nic nie umieli przewidzieć, co pozwolili ludożercom tańczyć wokół swoich ofiar i nie pośpieszyli im z pomocą; co złożyli nadzieję w handlu, co zawierzyli ekonomii politycznej. Wszyscy oni zginą, wszyscy!”. (...) „Moskwa czyha na rozkład cywilizacji zachodniej – czeka, aż wojnami domowymi, bratobójstwem społecznym osłabnie Europa – aż świat wszystek, znękany krwi upływem niezmiernym i ubytkiem równie wielkim prawości, z mordów przerzuciwszy się w sprzedajność i zepsucie, aż sam świat, mówię, zawezwie ją do siebie, podda się jej – wtedy azjatycką stopą nastąpi na Europę i knut da do pocałowania suchotnikom europejskim, znędzniałym, wycieńczonym, leżącym na gruzach dymiących, śród kałuż czerwonych! Poniżona natura ludzka wielu przerażeniami, chora z utraty zmysłu ku cnocie, nie odmówi żadnego pocałunku. Wtedy Moskwa przekonana, że się jej nic nie oprze, pewna, że wszystkie proroctwa Piotra Wielkiego spełnione, zacznie grasować, a tak obmierźle i nie po ludzku, że obudzi ostatnią rozpacz w Europie”.
Czy doprawdy tak trudno wyobrazić sobie, że to się może powtórzyć? Że zajęte przerzucaniem sobie nawzajem kolejnych tłumów nachodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu kraje Unii Europejskiej palcem nie kiwną już nie tylko w obronie Ukrainy, ale nawet sojuszniczej Polski? Jasne, że nie da się przewidzieć wszystkiego, ale nie da się wykluczyć takiej sytuacji, że naprawdę hordy runą na południowe granice Europy i nikt im nie stawi czoła, a naiwnością byłoby sądzić, że Rosja nie wykorzysta tego, posuwając się nawet do napaści na państwo-członka NATO. Czy w takim przypadku możemy w spokoju oczekiwać zaangażowania się np. Niemiec w wojnę w obronie jakiejś Estonii czy Polski? Obawiałbym się raczej powtórki z niesławnego resetu...
Cóż więc mamy myśleć, gdy do władzy prą u nas właśnie autorzy naszego lokalnego resetu? Pozostaje jedynie maksymalna mobilizacja społeczna, nieustanne patrzenie nowej władzy na ręce, w miarę możliwości paraliżowanie jej ewidentnie niedobrych działań wszelkimi dostępnymi środkami. Nawet w stanie wojennym postawa narodu wpływała na jego twórców, teraz mamy znacznie większe możliwości, choć mam nadzieję, że Solidarność nie zapomniała, jak się robi strajki. Bo jak powiedział kiedyś Marszałek:
„Jeśli mogą być jakieś wahania w wyborze środków, kiedy się chce pozostać w ramach legalności, to nie ma ich tam, gdzie celem jest ocalenie Polski”.
Nie wolno więc dopuścić do realizacji najczarniejszych scenariuszy w ambitnych planach rwących się do władzy partii, zwłaszcza ograniczania liczebności i uzbrojenia wojska. Temu musi zapobiec nasza reprezentacja w Sejmie, a w ostateczności weto prezydenta RP. Tak, czeka nas wojna.
Jerzy "Bayraktar" Lubach
Najnowszy numer Gazety Polskiej Codziennie już w sprzedaży.