Kiedy w Warszawie Armia Krajowa toczyła heroiczny, lecz skazany na porażkę, bój z Niemcami, gdy płonęły warszawskie kamienice, a cywile ginęli tysiącami mordowani w okrutny sposób przez żołnierzy Hitlera, na froncie zachodnim wspaniały bój toczyli pancerniacy gen. Stanisława Maczka. Wylądowali na francuskim wybrzeżu dosłownie w przeddzień wybuchu Powstania Warszawskiego – brali na Niemcach odwet za pięć lat wojny i potwornej, wyniszczającej Polaków, okupacji. Zwycięstwo polskie w bitwie o Falaise w sierpniu 1944 roku zapisało piękną kartę w dziejach naszego czynu zbrojnego w czasie II wojny światowej.
Dzień 6 czerwca 1944 roku zmienił bieg II wojny światowej w sposób diametralny. Operacja Overlord, desant w Normandii i otworzenie frontu na Zachodzie, zamykało Niemców w saku – od wschodu parli Sowieci, od południa we Włoszech posuwali się na północ Alianci, którzy 4 czerwca wyzwolili (po bitwie pod Monte Cassino) Rzym. Niemiecka machina obronna znalazła się pod olbrzymią presją. Konieczność zaopatrzenia w sprzęt, ludzi i amunicję kilku frontów na raz, przerastała już możliwości nazistów. Przewaga materiałowa, liczebna, a także bezdyskusyjna przewaga w powietrzu, stały po stronie Aliantów, którzy po opanowaniu wybrzeża Normandii w okolicach Caen mieli zamiar zepchnąć Niemców dalej i rozpocząć marsz bitewny w kilku kierunkach. Najważniejszym był oczywiście ten wymierzony na wschód i południe – czyli w kierunku serca III Rzeszy.
Na przełomie lipca i sierpnia do gry na normandzkim teatrze zmagań wojennych miały wejść siły pancerne 21 Grupy Armii, w której skład wchodziło dwanaście dywizji pancernych – sześć amerykańskich, trzy brytyjskie, jedna kanadyjska i… jedna polska. 1 Dywizja Pancerna dowodzona przez generała Stanisława Maczka była kontynuatorką 10 Brygady Kawalerii – jednostki bijącej się z Niemcami we wrześniu 1939 roku, następnie odtworzonej we Francji w 1940 i ewakuowanej na Wyspy Brytyjskie, gdzie stała się zalążkiem dywizji. Była wyposażona m.in. w słynne amerykańskie czołgi M4 Sherman, które jednakże miały tyleż zalet, co wad. Zasadniczą wadą był o ich wiele słabszy od niemieckich pancerz, a zasadniczą zaletą… ich ilość. By móc pokonać niemieckie siły pancerne trzeba było zatem umieć wojować w taki sposób, by po pierwsze komasować i przytłaczać liczbą, a po drugie, co niezmiernie ważne, umieć toczyć walkę manewrową. Jeden z żołnierzy Maczka, Marian Słowiński, wspominał:
Pancerz nasz był wyjątkowo mało odporny. Z jednej strony dobry, bo nierwący się, nie zabijający załogi wewnątrz kabiny. Niemieckie czołgi były wyjątkowo twarde, silne opancerzenie miały, ale po przebiciu pociskiem niemieckiego czołgu to wszystko się rozrywało w wieży i te kawałki zabijały załogę. U nas, jak Niemiec trafił pociskiem w wieżę czołgową, to pocisk przeleciał, dziurę zrobił, jak w serze i nikomu nic się nie stało. (…) Oni mieli silniejszą broń przeciwpancerną, silniejsze pancerze, ale nas było zawsze więcej i jeśli groziło nam jakieś niebezpieczeństwo, to żeśmy dzwonili do tyłu i czołgi zjeżdżały w większej ilości, robiliśmy okrążenie i jakoś wychodziliśmy z tego zwycięsko. Ale nie zawsze się udawało. Najważniejsze to było osaczyć, bo jeśli chodzi o bój czołg na czołg to nie mieliśmy szans.
W bitwie o Falaise nasza dywizja biła się w składzie II Korpusu Kanadyjskiego. Gdy myśmy się posuwali jedną stroną drogi, po drugiej szli do ataku Kanadyjczycy właśnie. Wszystko się zaczęło 7 sierpnia. Jednak gdy polsko-kanadyjskie oddziały ruszyły do przodu okazało się, że zamiast Niemców będą musieli zmierzyć się z… własnym lotnictwem. Niestety, dochodziło w trakcie bitwy pod Falaise do bombardowania (przy okazji uderzania we wroga) własnych oddziałów przez alianckie samoloty. Przy czym te mylne bombardowania siały nie tylko potworny zamęt, ale też przynosiły konkretne, wymierne straty w ludziach i sprzęcie.
Sygnał do natarcia przyszedł 8 sierpnia i zastał naszych pancerniaków tuż po obiedzie. Ruszyli „w dym bombardowania”! „Setki Shermanów, uszykowanych w kilka rzutów, pokryły cały pas terenu wokół szosy – pisał we wspomnieniach płk Franciszek Skibiński, zastępca dowódcy 10 brygady Kawalerii Pancernej – czterysta silników mruczało głębokim basem. Osiemset gąsienic darło normandzką murawę. Raz zobaczyć i umrzeć! Niejednemu się to zresztą w tym ataku zdarzyło”.
Cały artykuł można przeczytać w tygodniku GP.