Stany Zjednoczone w tej chwili mogą na pewno odgrywać większą rolę w zapewnieniu bezpieczeństwa Unii Europejskiej, państw NATO w tej części Europy. (...) Poprzez obecność, poprzez gotowość do reagowania i poprzez mobilizację pozostałych zarówno członków NATO jak i innych państw świata, żeby wszyscy mieli jednakową opinię. I w ten sposób doprowadzić do sytuacji, że każda inna agresja byłaby śmiertelnie niebezpieczna dla agresora - mówi w rozmowie z portalem niezalezna.pl Artur Płokszto, wykładowca Litewskiej Akademii Wojskowej im. gen. Jonasa Žemaitisa (lit. Generolo Jono Žemaičio Lietuvos karo akademija).
W piątek i w sobotę w Polsce z wizytą przebywa prezydent USA Joe Biden. Przed spotkaniem z nim prezydent Polski Andrzej Duda oświadczył, że „bezpieczna Polska i Europa potrzebują więcej Ameryki, zarówno w wymiarze wojskowym, jak i gospodarczym”. Czy zgadza się pan z tą opinią?
Jak najbardziej. W tej chwili mamy amerykańskie jednostki na Litwie i to na pewno wzmacnia nasz potencjał obronny.
W takim razie - jakich gwarancji USA dla krajów bałtyckich chciałby pan najbardziej usłyszeć od prezydenta USA?
Zapewnienia nam obecności sił amerykańskich oraz obrony przeciwlotniczej na jeszcze wyższym poziomie, niż jest teraz. To jest bardzo ważne. I gdybyśmy usłyszeli propozycje w tym kierunku, bylibyśmy bardzo zadowoleni.
A co dotyczy umocnienia ze strony morza? Oceniając czwartkowy szczyt NATO w Brukseli, członek zarządu łotewskiego Centrum Badawczego Polityki Wschodnioeuropejskiej (łot. Austrumeiropas politikas pētījumu centrs) Mārcis Balodis podkreślił m.in. znaczenie zapewnienia bezpieczeństwa na Morzu Bałtyckim.
Litwa ma trochę inną niż Łotwa linię brzegową. Nasza ma 99 km, lecz łotewska liczy ponad 500 kilometrów. Dlatego też, my odczuwamy swoje podstawowe zagrożenie od strony lądu. Natomiast oczywiście, patrząc na sytuację strategiczną z łotewskiego punktu widzenia, na pewno dla nich istotne jest zabezpieczenie przed desantem z morza.
Zagrożenie ze strony lądowej, czyli przede wszystkim ze strony Białorusi?
Tak jest. W tej chwili jest to granica litewsko-białoruska, która wynosi 770 km. Powstała w sposób sztuczny, rysując ją na mapie, gdzie nie ma żadnych naturalnych przeszkód, żadnych fortyfikacji. I z naszego punktu widzenia jest to najbardziej newralgiczny punkt.
W kontekście Białorusi analitycy wskazują na możliwość rozmieszczenia na terenie tego kraju rosyjskiej broni jądrowej. A przecież stolica Litwy – Wilno – jest w zaledwie kilkudziesięciu kilometrach od granicy z Białorusią.
W odległości 30 km, dla broni jądrowej te odległości nie są istotne. W tej chwili w okręgu kaliningradzkim są magazyny broni jądrowej, które dla nas są tak samo niebezpieczne, jak te, które pojawiłyby się na Białorusi. Przy okazji zauważę, że fakt posiadania broni jądrowej stwarza zagrożenie przede wszystkim dla jej posiadacza.
Czemu?
Bo on będzie celem numer jeden w uderzeniu odwetowym lub prewencyjnym.
Wspomniał pan o Kaliningradzie w kontekście broni jądrowej. A czy ewentualny atak lądowy wojsk rosyjskich z jego terenów na Litwę i Polskę też duże znaczenie?
Kaliningrad w tej chwili to jest obszar o wysokiej koncentracji broni przeciwlotniczej i wyrzutni rakiet dalekiego zasięgu. To jest taki bastion, który stanowi klucz do tego, żeby nie pozwolić wejść żadnym wojskom [sojuszniczym] na teren państw bałtyckich i Polski. W dodatku to jest bastion, który obecnie formuje własną dywizję pancerną, po to, żeby w razie wojny przebić się na Białoruś przez przesmyk suwalski. Czyli od funkcji czysto strategicznych i obronnych oni w tej chwili reorganizują się na w kierunku armii zdolnej dokonania agresji na kraje sąsiednie.
Jak wysoko ocenia pan zagrożenie ze strony Kaliningradu?
To zależy oczywiście od rozwoju sytuacji na Ukrainie i od tego, czy przywódcy moskiewscy wrócą do realnego świata. Bowiem teraz oni nadal wyobrażają sobie, że ich na Ukrainie czekają z otwartymi ramionami.
Sądzi pan, że nadal tak uważają po kilku tygodniach wojny, która według nich miała trwać „2-3 dni”?
Oni przegrali tę wojnę w chwili, kiedy ją zaczęli, ale prowadzą ją nadal. To znaczy, że pomimo niemożliwości osiągnięcia celu politycznego nadal zabijają. Kampanię można wygrać, ale wygrana kampanii nie oznacza wygrania całej wojny.
Ale wracając do wizyty prezydenta USA w Warszawie. Joe Biden przylatuje do Polski, w momencie napiętej sytuacji w regionie. Tymczasem liczni politycy Litwy – prezydent Gitanas Nausėda, minister obrony Litwy Arvydas Anuszauskas, przewodnicząca Sejmu Viktorija Čmilytė-Nielsen – w ostatnich tygodniach i dnia odwiedzili Ukrainę. Jak Pan ocenia znaczenia takich wizyt?
Jest to demonstracja wsparcia, czyli krok czysto polityczny. Ale z drugiej strony, takie wizyty wskazują, że to, o czym opowiada Kreml, że „okrążyliśmy Kijów, zamknęliśmy przestrzeń” - tak nie jest. Że można tam przyjechać, się spotkać. I że plany zajęcia Kijowa póki co są coraz bardziej urojone.
Z doniesień prasy amerykańskiej wiemy, że Waszyngton już ocenia atak Rosji na Ukrainę jako strategiczny błąd i wyciąga dla siebie strategiczne wnioski. A jakie wnioski, w tym wojskowe, na podstawie przebiegu wojny na Ukrainie powinny zrobić kraje bałtyckie, przede wszystkim Litwa?
Nigdy nie będziemy w stanie samotnie walczyć z Rosją i dlatego dla nas jest bardzo istotne wsparcie sojuszników. I to, co w tej chwili robią Stany Zjednoczone, po prostu wzmacnia nasze bezpieczeństwo. Stąd też Stany Zjednoczone w tej chwili mogą na pewno odgrywać większą rolę w zapewnieniu bezpieczeństwa Unii Europejskiej, państw NATO w tej części Europy.
W jaki sposób?
Poprzez obecność, poprzez gotowość do reagowania i poprzez mobilizację pozostałych zarówno członków NATO jaki i innych państw świata, żeby wszyscy mieli jednakową opinię. I w ten sposób doprowadzić do sytuacji, że każda inna agresja byłaby śmiertelnie niebezpieczna dla agresora.
Właśnie mówiąc o tym, chciałabym zauważyć, że w czwartek, na szczycie NATO, prezydent USA wspomniał, że ostrzegł Xi Jinpinga, że jeśli pomoże Rosji, zagrozi to relacjom handlowym Chin z Zachodem. A czy taka militarna pomoc Pekinu Moskwie w wojnie z Ukrainą mogłaby mieć ważne znaczenie?
Nie wierzę w istotną pomoc militarną Chin dla Rosji z racji tego, że przede wszystkim rozwój uzbrojenia rosyjskiego i chińskiego przebiegał jednak różnymi torami. I to nie są te same systemy. Czyli jeśli rzeczywiście Chiny chciałyby sprzętem wesprzeć Rosję, to trzeba by było od nowa uczyć się jego obsługi. Tam nawet kalibry rakiet są inne. Nie mówiąc o kalibrach karabinów. Chiny raczej mogą przywieźć kilka ton ryżu i to jest ich wsparcie.
Pozostają przy temacie Chin, rosyjskie media publikowały listy rzekomo funkcjonariusza FSB, który twierdził, że rozpoczynając wojnę na Ukrainie Rosja skreśliła plany Chin, które jesienią planowały napaść Tajwan. Jak Pan ocenia taki scenariusz i czy faktycznie teraz Pekin odłoży swoje militarne plany przeciw Tajpejowi?
To jest ogólna opinia niezależnych obserwatorów, że wojna na Ukrainie uratowała Tajwan. Że mrzonki o tym, że da się dziś coś zająć bez walki, okazały się mrzonkami. A Tajwan na pewno będzie się bronić i w dodatku ma on sojusznika – USA.
Czyli to co się stało z wojskami rosyjskimi na Ukrainie może być sygnałem dla Chin, że nie wygrałyby tej wojny?
Jeżeli chodzi o kampanię, to one mogą zająć Tajwan, bo cała ich armia jest skrojona pod morski desant. Mają bardzo dużo sprzętu i mają do tego przystosowane siły zbrojne. Natomiast wojna różni się od kampanii tym, że następnie coś trzeba zrobić z już okupowanym kraje. I późniejsze straty mogą być o wiele większe, niż zyski. Akurat w tej chwili uważam, że towarzysz Xi, zamiast spokojnie poczekać 50 lat, zaczął za mocno się śpieszyć.
Wracając do naszego regionu. Część osób w propozycji aktywnego udziału NATO w wojnie na Ukrainie widzi więcej niebezpieczeństwa dla państw Sojuszu Północnoatlantyckiego niż zysków. A jakie jest pana zdanie?
Wejście wojsk NATO na Ukrainę oznacza nieuchronne stracie zbrojne z siłami rosyjskimi. Później wydarzenia mogą się potoczyć w sposób niekontrolowany, a ponieważ tak jak mówiłem, są wątpliwości, czy kremlowscy przewódcy mają kontakt z rzeczywistością, stąd obawy Zachodu są jak najbardziej zrozumiałe. Natomiast obecność dużych sił naprzeciwko granicy NATO z Białorusią może być czynnikiem, który powstrzyma białoruskich decydentów przed wejściem na Ukrainę.
Mieszkający w USA historyk Jurij Felsztyński w licznych wywiadach powtarza, że Zachód na pewno wygra wojnę z Rosją, tylko pytanie kiedy i za jaką cenę. Zgadza się pan z tym stwierdzeniem?
Uważam, że wojna może się skończyć albo naszą wygraną, albo remisem po wojnie jądrowej, czyli według apokaliptycznego scenariusza z powieści fantastycznej. Dlatego też, jeżeli idzie tak jak idzie i w ogóle ktoś przeżyje - w długim terminie oni nie mają szans.