Amerykański Sąd Najwyższy zadecydował, że istniejąca od dekad ustawa antydyskryminacyjna powinna dotyczyć także homoseksualistów i osób transpłciowych. Konserwatyści ostrzegają, że ten wyrok zostanie użyty przez lewicę do niszczenia wolności religijnej i wolności sumienia.
Obowiązujące w USA ustawy antydyskryminacyjne, choć ich wprowadzanie zazwyczaj miało szczytne powody, mają jedną zasadniczą wadę. Amerykańscy konserwatyści od lat ostrzegają, że są używane przez lewicę i lewicowych sędziów do atakowania chrześcijan i zmuszania ich do zachowań niezgodnych z ich sumieniem. Symbolem tego stał się Jack Phillips, piekarz z Colorado, który został podany do sądu przez parę gejów kiedy powiedział im, że wiara zabrania mu upiec tort na ich wesele.
Po wieloletniej walce sądowej Philips wygrał sprawę przed amerykańskim Sądem Najwyższym (SCOTUS). Interpretacja przepisów w wykonaniu jego sędziów jest obowiązująca na terenie całego kraju i tylko oni mogą ją zmienić, więc wielu przedstawicieli amerykańskiej prawicy liczyło, że wyrok w jego sprawie stworzy precedens który zabezpieczy wolność sumienia amerykańskich chrześcijan. Tak się jednak nie stało – ich wyrok wprawdzie przyznał rację Phillipsowi, ale został tak skonstruowany, że ciężko go zastosować do jakiejkolwiek innej sprawy.
Zupełnie inaczej stało się w wypadku sprawy dotyczącej tzw. Title VII czyli siódmego rozdziału Ustawy o Prawach Obywatelskich podpisanej przez prezydenta Lyndona B. Johnsona w 1964 roku. Rozdział VII zabrania dyskryminacji na podstawie rasy, religii, płci czy pochodzenia. Sędziowie SCOTUS zajęli się interpretacją tych przepisów w ramach kilku różnych ale podobnych spraw. Jedna z nich dotyczyła pracownika domu pogrzebowego, który został zwolniony bo przychodził do pracy w sukienkach. Inna dotyczyła na przykład instruktora skoków spadochronowych, z którym jego klient zerwał współpracę kiedy dowiedział się, że jest gejem.
W większościowej opinii 6-3 sędziowie stwierdzili, że orientacja seksualna i tzw. tożsamość płciowa również powinny zostać uznane za cechy, które chroni Title VII. Taką interpretacje poparli wszyscy sędziowie nominowani przez lewicowych prezydentów i dwóch nominowanych przez konserwatystów.
Amerykańska prawica ostrzega, że ten wyrok może mieć dalece idące konsekwencje. Zamiast chronić osoby transpłciowe czy homoseksualistów przed dyskryminacją posłużą aktywistom i lewicy do np. zmuszania kościołów do udzielania homoseksualnych ślubów, fotografów, kwiaciarzy czy piekarzy do udziału w homoseksualnych weselach etc. Zwracają również uwagę, że ułatwi on lewicy jej krucjatę mającą na celu dopuszczanie mężczyzn podających się za kobiety do damskich toalet czy szatni.
Głównym problemem sądu w tej sprawie było stwierdzenie czy sędziowie mają prawo ponownie definiować słowa i zmienić 55-letnią ustawę. Niestety sąd odpowiedział, że tak
- skomentował tą sprawę Tony Perkins, szef organizacji Family Research Council.
Pozwolenie sędziom na dodanie orientacji seksualnej i tożsamości płciowej jako cech chronionych do Ustawy o Prawach Obywatelskich to śmiertelne zagrożenie dla wolności religijnej. Widzieliśmy już w ostatnich latach jak sądy używały redefinicji słów jako tarana mającego zmiażdżyć religijne firmy i organizacje
- dodał.
Amerykańską prawicę szczególnie zdenerwowała postawa sędziów nominowanych przez Donalda Trumpa. Jeden z nich, Neil Gorsuch, poparł większościową opinię. Gorsuch uznał, że w oryginalnej ustawie wprawdzie nie znalazły się zapisy chroniące przed „dyskryminacją” homoseksualistów i osoby transpłciowe, ale można je wprowadzić gdyż są zgodne z jej pierwotnym zamysłem.
Drugi z nominatów Trumpa, Brett Kavanaugh, był przeciwko temu wyrokowi. W swojej opinii napisał, że taka zmiana w wykonaniu SCOTUSu łamie konstytucyjny trójpodział władzy i powinien jej dokonać Kongres i prezydent. Jego opinię już teraz konserwatyści nazywają jednak „listem miłosnym do lewactwa” z powodu użytego przez niego języka. Kavanaugh stwierdził bowiem, że pomimo tego, że wyrok SCOTUSu łamie konstytucję, to jest „ważnym zwycięstwem, jakie osiągnęli amerykańscy geje i lesbijki”, którzy „podnieśli potężne argumenty” i „okazali niesamowite wizjonerstwo, wytrwałość i siłę charakteru” oraz „mogą być z niego dumni”.
Taka postawa nominatów Trumpa to duży problem dla niego samego. SCOTUS od dekad był bowiem opanowany przez lewicę, która do mistrzostwa opanowała wykorzystywanie jego szerokich uprawnień do wprowadzania pożądanych przez siebie zmian w prawie z pominięciem władzy ustawodawczej i wykonawczej. To właśnie wyroki SCOTUSu zalegalizowały w USA aborcję czy homoseksualne małżeństwa. Wielu konserwatystów liczyło, że Trump nominuje do SCOTUSu sędziów-konserwatystów, którzy pomogą w walce z tym zjawiskiem i być może cofną te najbardziej skandaliczne wyroki, jak chociażby legalizujący aborcję Roe v. Wade. Taka postawa jego nominatów – a nie jest to niestety pierwszy jej przykład – budzi jednak w amerykańskiej prawicy coraz większą złość, która może odbić się na nim podczas następnych wyborów.