- Jestem gotów poruszyć podczas przyszłotygodniowego szczytu UE sprawę ataku w Wielkiej Brytanii na byłego oficera rosyjskiego wywiadu Siergieja Skripala - napisał na Twitterze przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Dziesięć dni po otruciu byłego szpiega - nie wskazując oczywiście na Moskwę. Ale czy od człowieka, który po katastrofie smoleńskiej ściskał się z Władimirem Putinem, można wymagać czegoś więcej?
"Dla prawdziwych przyjaciół powinno to być oczywiste: gdy dochodzi do rozpowszechniania fałszywych informacji, ingerowania w nasze wybory i atakowania ludzi z użyciem środka paralityczno-drgawkowego na naszym terytorium, odpowiedzią powinny być nie transatlantyckie sprzeczki, lecz transatlantycka jedność"
- zaznaczył Tusk.
Ten "odważny", ograniczający się do zadeklarowania gotowości wpis szefa Rady Europejskiej - wiele dni po ataku - budzi oczywiście tylko śmieszność.
Mimo wszystko szkoda, że Donald Tusk nie był choć w połowie tak śmiały, jeśli chodzi o katastrofę smoleńską. Dziś były lider PO mówi o transatlantyckiej jedności. Ale gdy Antoni Macierewicz i Anna Fotyga w listopadzie 2010 r. polecieli do Stanów Zjednoczonych, by zyskać wsparcie dla sprawy międzynarodowej komisji smoleńskiej, Paweł Graś - prawa ręka Tuska - nazwał misję polityków PiS „absolutnym i totalnym skandalem, ocierającym się wręcz o zdradę”, a USA określił jako „obce mocarstwo”.
Ponadto: