Tureckie lotnictwo atakowało wczoraj i dziś cele Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) w Iraku, ignorując protesty Bagdadu, który zarzuca Ankarze naruszanie irackiej suwerenności i stwarzanie zagrożenia dla ludności cywilnej.
O nalotach przeprowadzonych 14 i 15 grudnia, w których zginęło siedmiu bojowników PKK, tureckie siły zbrojne poinformowały na Twitterze, zapowiadając kontynuację takich ataków, dopóki PKK będzie szukała schronienia w Iraku.
W piątek Ankara informowała, że w atakach tureckiego lotnictwa zginęło ośmiu bojowników PKK. Bagdad zareagował wezwaniem tureckiego ambasadora, by przekazać mu protest przeciwko takim atakom.
Siły tureckie regularnie atakują bazy PKK w górzystym terenie na północy Iraku. Ankara twierdzi, że kurdyjscy bojownicy przygotowują tam zamachy na terytorium Turcji.
Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan oświadczył dzisiaj, że naloty na cele PKK w rejonie Sindżaru w Iraku "zmieniły tamte miejsca w cmentarzyska". "Zakopiemy ich w dołach, które wykopali" - zapowiedział.
Reuters przypomina, że Erdogan groził w tym roku ofensywą lądową w północnym Iraku, a w tym tygodniu zapowiedział rychłe rozpoczęcie operacji przeciwko kurdyjskiej milicji w sąsiedniej Syrii.
Wspierana przez Stany Zjednoczone kurdyjska milicja YPG (Ludowe Jednostki Samoobrony), która walczy z Państwem Islamskim (IS) w Syrii, kontroluje północno-wschodni odcinek granicy syryjsko-tureckiej. Ankara twierdzi, że YPG jest "przedłużeniem" PKK i stanowi bezpośrednie zagrożenie dla Turcji.
Rzecznik tureckiego MSZ Hami Aksoy oświadczył, że "działania terrorystycznej organizacji PKK na terytorium Iraku i Syrii stały się dla Turcji kwestią bezpieczeństwa narodowego".
PKK, uważana przez władze w Ankarze, Unię Europejską i USA za organizację terrorystyczną, od lat 80. prowadzi zbrojną walkę o kurdyjską autonomię w Turcji, głównie na południowym wschodzie kraju. W konflikcie kurdyjsko-tureckim zginęło już ponad 40 tys. osób.