Protesty na Białorusi to sytuacja bez precedensu; takiej liczby aresztowanych i pobitych jeszcze nie było; demonstracje odbywają się także w małych miasteczkach - powiedział w rozmowie z portalem Onet.pl dyrektor Centrum Obrony Praw Człowieka "Wiasna" Aleś Bialacki.
Bialacki ocenił, że protesty na Białorusi "to sytuacja bez precedensu".
"Takiej liczby aresztowanych, pobitych - jeszcze nie było. Dwóch ludzi jest zabitych, inny znajduje się w bardzo ciężkim stanie, bo kula trafiła go w głowę. Nie wiadomo, co z nim będzie. Ponad 200 osób trafiło do szpitali, a jeszcze większa liczba ludzi, mimo obrażeń, boi się do szpitala iść - obawiają się, że tam ich dane zostaną przekazane milicji, która wykorzysta je do swoich celów"
- powiedział szef Wiasny.
Jak stwierdził, "ludzie są trzymani w aresztach, więzieniach, w straszliwych warunkach". "Są bici, torturowani. Są pakowani do cel przeznaczonych dla 10 razy mniejszej liczby ludzi. Nie mogą spać, muszą stać, bo nie ma gdzie usiąść" - dodał. Zdaniem Bialackiego, "OMON działa tak, by jak najbardziej zastraszyć i złamać wolę ludzi, którzy chcą zmian".
Dopytywany, co wyróżnia protesty na Białorusi oprócz brutalności OMON-u i milicji, powiedział, że "geografia".
"Dziś demonstracje odbywają się w miasteczkach, małych miejscowościach - praktycznie w całej Białorusi. Tego nie było nigdy wcześniej. Taka sytuacja miała miejsce jedynie pod koniec lat 80., na początku 90., kiedy rozpadał się Związek Radziecki i wybieraliśmy demokratyczne władze. Potem główne akcje protestacyjne miały miejsce wyłącznie w dużych miasta - Mińsku, Grodnie, Brześciu, Witebsku, Homlu. Dziś są to dziesiątki miejsc, takich, w których wcześniej nic się nie działo"
- ocenił.
#BelarusProtest Today they will be defeated pic.twitter.com/0aTXXLtx96
— Rinie de Pater (@rhinopater) August 11, 2020
Bialacki pytany o to, czy białoruskie władze zawyżają liczbę zatrzymanych w stosunku do danych obrońcy praw człowieka, potwierdził. "Dawniej zawsze zaniżali liczbę zatrzymanych. Teraz podają te liczby w jednym celu - by zastraszyć ludzi. By pokazać, że będą zatrzymywać masowo" - zaznaczył.
Dopytywany, czy po zatrzymaniu kilku tysięcy osób protesty na Białorusi wygasną, ocenił, że "to skomplikowane pytanie". "Wcześniej takie drastyczne akcje to był koniec protestów. Były demonstracje przy wyborach 2006 r., 2010 r. Szybko wprowadzano brutalne represje i na tym kończyła się aktywność ludzi, protesty ucichały. Teraz trwają już czwarty dzień. Na jak długo starczy ludziom determinacji - nie jestem w stanie dziś przewidzieć" - powiedział szef Wiasny.
Po niedzielnych wyborach prezydenckich na Białorusi w Mińsku i innych miastach tego kraju rozgorzały protesty przeciw fałszowaniu wyników głosowania. Demonstracje i starcia z milicją wybuchły w stolicy po ogłoszeniu wyników oficjalnego badania exit poll, według którego zwyciężył obecny prezydent Alaksandr Łukaszenka, uzyskując ok. 80 proc. głosów, a jego główna rywalka Swiatłana Cichanouska mniej niż 10 proc. głosów.
Siły bezpieczeństwa używają do rozpędzania demonstracji granatów hukowych, gazu łzawiącego i strzelają gumowymi kulami. W ciągu ostatnich trzech dni na Białorusi zatrzymano ponad sześć tysięcy osób, w środę władze potwierdziły śmierć jednego z demonstrantów.