W prawyborczym wyścigu na amerykańskiej prawicy robi się coraz ciaśniej. Chrapkę na otrzymanie oficjalnej nominacji Partii Republikańskiej do startu w wyborach prezydenckich w 2024 r. ma coraz więcej polityków. Obecnie w grze mamy sześć nazwisk. Jutro najprawdopodobniej lista powiększy się o kolejne, bowiem start swojej kampanii ma ogłosić urzędujący gubernator Florydy: Ron DeSantis. Jednak to nadal były prezydent Donald Trump jest niekwestionowanym liderem po stronie republikanów – komentuje w rozmowie z portalem Niezależna.pl Tomasz Winiarski, amerykanista.
W poniedziałek swoją kampanię rozpoczął Tim Scott, senator z Karoliny Południowej, który w ubiegły piątek formalnie ogłosił start w wyścigu o nominację Partii Republikańskiej.
Scott, jedyny czarnoskóry Republikanin w Senacie, dołączył do Donalda Trumpa i czterech innych polityków prawicy, którzy ogłosili dotychczas swoje kandydatury. Są to była gubernator Karoliny Południowej i była ambasador USA przy ONZ Nikki Haley, inwestor Vivek Ramaswamy, gubernator Arkansas Asa Hutchinson i publicysta radiowy Larry Elder.
I'm running for President of the United States of America! 🇺🇸 pic.twitter.com/H46WfhNjFh
— Tim Scott (@votetimscott) May 23, 2023
Wedle pojawiających się w amerykańskich mediach informacji, jutro do wyścigu w prawicowych prawyborach ma wystartować gubernator Florydy, Ron DeSantis.
Signs and sources point to an official 2024 White House race announcement from Governor Ron DeSantis on Wednesday, May 24. https://t.co/JZeliAtwZR
— FOX 13 Tampa Bay (@FOX13News) May 23, 2023
W rozmowie z portalem Niezalezna.pl Tomasz Winiarski, amerykanista, przypomina, że w mediach za Oceanem o prezydenckich aspiracjach DeSantisa mówiło się od bardzo dawna – przynajmniej od zeszłorocznych wyborów uzupełniających do Kongresu.
Choć wśród konserwatystów pretendentów do zajęcia miejsca Joego Bidena jest wielu, w praktyce ich kampanie mają raczej wymiar może nie tyle symboliczny, co obliczony na zupełnie inny niż realne uzyskanie partyjnej nominacji, cel. Chodzi przede wszystkim o wypromowanie swojego nazwiska, co może przynieść wymierne korzyści polityczne w dalszej perspektywie czasowej i zaowocować dopiero w wyborach prezydenckich w 2028 r. lub jeszcze później.
Polityk ten jeszcze do niedawna był stronnikiem Trumpa, któremu w dużej mierze zawdzięczał swój sukces wyborczy na Florydzie. Dzisiaj jednak po tym sojuszu nie ma już śladu. Politycy wkroczyli na ścieżkę bezwzględnej rywalizacji, a ta coraz bardziej przybiera formę bezlitosnej walki i wzajemnego poszukiwania na siebie haków.
Choć sam DeSantis przekonywał niedawno na spotkaniu z donatorami Partii Republikańskiej, że tylko on jest w stanie wygrać z Joe Bidenem, narracja ta nie pokrywa się z wynikami sondaży. Te, jasno wskazują, że to Donald Trump, pozostając najpopularniejszym politykiem na amerykańskiej prawicy, w potencjalnej konfrontacji z Bidenem posiada nad nim realną przewagę.
Według przeprowadzonych w połowie maja badań, republikanin wyprzedza urzędującego prezydenta o 7 punktów procentowych. W tej samej ankiecie Ron DeSantis jedynie zrównał się z Joe Bidenem.
Wniosek jest zatem oczywisty. Wbrew życzeniowej narracji gubernatora Florydy, to Donald Trump a nie on, ma obecnie największe szanse na odbicie Białego Domu z rąk demokratów.
Raczej nie przekonamy się, czy wyłaniające się z tych sondaży predykcje wytrzymają zderzenie z rzeczywistością, gdy Amerykanie ruszą do urn wyborczych w przyszłym roku, ponieważ DeSantis w prawyborczym wyścigu traci do Trumpa prawie 40 punktów procentowych! Jego szanse na republikańską nominacje są zatem raczej niewielkie.
Wniosek jest jeden – to Trump jest niekwestionowanym liderem po stronie republikanów i to właśnie jego nominacji powinniśmy spodziewać się na oficjalnej konwencji Partii Republikańskiej, odbywającej się w lipcu 2024 roku w Milwaukee w stanie Wisconsin.