Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Świat

Piotr Grochmalski: Wojna Rosja–NATO. Federacja Rosyjska stawia na rozbicie Sojuszu

Wiele wyraźnych oznak wskazuje, że Rosja intensywnie przygotowuje się do wojny z NATO. Wysoce prawdopodobne jest, iż będzie to radykalnie inny konflikt od tego, który toczy przeciw Ukrainie - pisze Piotr Grochmalski w "Gazecie Polskiej".

Założenia agresji przeciw Sojuszowi wypracowywane są w Narodowym Centrum Kierowania Obroną Federacji Rosyjskiej (NCUO), mieszczącym się w podziemiach gmachu Ministerstwa Obrony FR, stojącego przy bulwarze Frunzeńskim. Przed wydzieloną w ramach NCUO Grupą Dowództwa Bojowego (GBU) postawiony zostanie prawdopodobnie jasny cel – nie będzie nim zdobycie wielkich terytoriów w ramach wielkoskalowego konfliktu, lecz przeprowadzenie szczególnego typu operacji militarnej, której głównym założeniem będzie zniszczenie NATO jako bytu politycznego i wojskowego, zdolnego do przeciwstawienia się FR.

Reklama

Dlaczego nie wojna konwencjonalna?

W założeniu rosyjskich planistów osiągniecie tego nie wymagałoby pokonania sił Sojuszu w otwartej, wielkoskalowej wojnie i zdobycia Warszawy. Sztab Generalny FR uznaje, że w takim konwencjonalnym konflikcie, z uwagi na ogromną różnicę potencjałów, Rosja zostałaby pokonana. Atak na Ukrainę w lutym 2022 roku zaplanowany był jako błyskawiczna, trzydniowa kampania, której celem było opanowanie Kijowa i szybkie obalenie ukraińskiego rządu.

Przebieg pierwszej fazy działań wskazuje, że decydujący wpływ na kształt operacji miał Putin i nie została ona przeprowadzona zgodnie z regułami rosyjskiej doktryny wojennej. Dopiero 8 kwietnia 2022 roku, po zasadniczej klęsce rosyjskich sił inwazyjnych, gen. płk Aleksandr Dwornikow, dowódca Południowego Okręgu Wojskowego, objął całościowe dowodzenie wojną.

Jak zauważa Mark Galeotti w obszernej biografii „Wojny Putina”: „(…) zrobiono coś, co powinno było nastąpić jeszcze przed jej rozpoczęciem. Coraz więcej wskazywało na to, że stopniowo [rosyjscy] generałowie zyskiwali swobodę prowadzenia tej wojny po swojemu. Wtedy jednak siły rosyjskie były zdziesiątkowane i zmęczone”. Z kolei Fabian Hoffmann, analityk naukowy w Oslo Nuclear Project, w artykule opublikowanym 19 maja 2025 roku na łamach Foreign Policy zauważa, że po trzech latach od rozpoczęcia wojny scenariusz spektakularnego zwycięstwa Rosji „pozostaje rosyjską mrzonką. Ponosząc straszne straty i tracąc sprzęt, siły rosyjskie ugrzęzły wzdłuż statycznej linii frontu setki kilometrów od Kijowa. Chociaż Rosja poczyniła stopniowe postępy taktyczne w ciągu ostatniego roku, nie ma absolutnie żadnych oznak, aby w najbliższym czasie nastąpił przełom militarny”. A Michael Kimmage, dyrektor wpływowego Instytutu Kennana w Wilson Center w Waszyngtonie, w artykule z 19 maja 2025 roku, zamieszczonym również na łamach Foreign Policy, ocenia, że „Ukraina jest katastrofą dla Moskwy. Na Ukrainie wojsko rosyjskie jest w impasie, podczas gdy liczba ofiar stale rośnie. (…) Powoli, ale jeszcze nie nagle, Rosja zaczyna przegrywać wojnę”. Jak zauważa:

„Przez miesiące Rosja próbowała i nie udało jej się zdobyć ukraińskiego miasta Pokrowsk. Jej porażce towarzyszyły ogromne straty: szacuje się, że od początku wojny zginęło lub zostało rannych 790 000 osób (plus 48 000 zaginionych), w tym ponad 100 000 ofiar tylko w tym roku. Do końca 2025 r., w tym tempie, Rosja będzie miała ponad milion ofiar, a jej sytuacja strategiczna nie będzie lepsza niż w 2022 r. Putin nie ma łatwego sposobu na zmianę trajektorii, która (jeśli nie zostanie zmieniona) przełoży się na impas. Główne strefy wojenne, terytoria kontrolowane przez Rosję na Ukrainie, nie przynoszą Rosji żadnych materialnych korzyści”.

Dylemat strategicznej słabości Rosji 

Ten obraz militarnej słabości Rosji pozornie stoi w diametralnej sprzeczności z sygnałami z NATO, iż ​​sojusz musi być gotowy na stawienie czoła rosyjskiemu atakowi na jednego członka lub więcej członków bloku w ciągu od trzech do siedmiu lat. A Duńska Służba Wywiadu Obronnego (DDIS), według informacji Politico, uznaje za prawdopodobny scenariusz, że w ciągu sześciu miesięcy po ustaniu lub zamrożeniu konfliktu na Ukrainie „Rosja będzie w stanie prowadzić lokalną wojnę z krajem graniczącym, podczas gdy w ciągu dwóch lat może rozpocząć wojnę regionalną w regionie Morza Bałtyckiego. W ciągu pięciu lat, z kolei, może rozpocząć szeroko zakrojony atak na Europę, pod warunkiem, że USA się nie zaangażują”. Pozornie te dwa obrazy Rosji są radykalnie sprzeczne – państwo, które militarnie ugrzęzło na Ukrainie, i równocześnie kraj, który stanowi egzystencjalne zagrożenie dla NATO, a zwłaszcza państw Europy Wschodniej. Jednak zdaniem Fabiana Hoffmanna Moskwa będzie starała się uniknąć pełnoekranowej wojny z Sojuszem, ale skupi się na złamaniu determinacji bloku. Analiza rosyjskich dokumentów strategicznych wskazuje, że Hoffmann ma rację, gdy stwierdza:

„Wbrew wojowniczej propagandzie Rosji, elity polityczne i wojskowe Moskwy rozumieją, iż Rosja prawdopodobnie przegrałaby pełną wojnę konwencjonalną z NATO, nawet bez udziału USA. Dla Rosji zatem unikanie przedłużającego się, wyniszczającego konfliktu i zapewnienie szybkiego, korzystnego rozwiązania jest kluczowe”.

W rosyjskiej pragmatyce wspomniane wcześniej NCUO jest nie tylko strategicznym węzłem dowódczym, z rozbudowanym głównym stanowiskiem dowodzenia i kilkoma mniejszymi, na wypadek równoległego prowadzenia kilku operacji, lecz także miejscem, do którego spływają dane ze wszystkich central wywiadowczych i agend rządowych. Wszystko zintegrowane jest z ogromną jednostką obliczeniową. Na potrzeby tej złożonej operacji wymierzonej w NATO powstała Grupa Dowództwa Bojowego (GBU), na czele której stoją planiści z Głównego Zarządu Operacyjnego. Ich operacja wymaga szerokiego współdziałania ze służbami, bo istotna część działań ma obejmować elementy wojny psychologicznej i działań o charakterze hybrydowym. Jest też wpisana w kontekst ukraińskiej wojny i wynika z narastającej tendencji do przekształcania Rosji w zamkniętą dyktaturę. Zwracają na to uwagę Andriej Jakowlew, Władimir Dubrowski i Jurij Daniłow. Jak zauważają w artykule opublikowanym 16 maja 2025 roku na Foreign Affairs:

„Wojna na Ukrainie jest kluczowa dla legitymacji Putina, nie pozostawiając mu żadnej racjonalnej zachęty do jej dobrowolnego zakończenia. Przynajmniej od końca 2022 r. Kreml przedstawiał swoją wojnę na Ukrainie jako »wojnę z NATO«, a konfrontacja z Zachodem stała się kluczowym elementem ideologii reżimu. Aby naprawdę zakończyć konflikt, prawdopodobnie będzie potrzebna zmiana reżimu w Moskwie – i to taka, którą będą napędzać aktorzy w Rosji, którzy ani nie czerpią korzyści z wojny, ani nie są z Putinem w sojuszu. Obecne wysiłki USA na rzecz rozpoczęcia rozmów pokojowych w dużej mierze odsunęły na bok istotniejsze pytanie o długoterminową strategię wobec Rosji, zarówno pod rządami Putina, jak i po Putinie”.

Taka sytuacja powoduje, że z putinowskiej agendy nie zniknie kwestia wojny z NATO.

Możliwy scenariusz konfliktu Rosji z NATO

Niedługo upłynie 18 lat od momentu, gdy 12 sierpnia 2008 roku śp. Lech Kaczyński przedstawił w Tbilisi, stolicy Gruzji, prognozę strategiczną, która dotąd dobrze opisywała rosyjskie cele wojenne. Jak stwierdził wówczas prezydent RP: „I my też wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!”. Już po doświadczeniach konfliktu z Ukrainą w 2014 roku gen. sir Richard Shirreff, który był wówczas w ramach NATO zastępcą naczelnego dowódcy Sojuszniczych Sił Zbrojnych w Europie, opublikował w 2016 roku scenariusz wojny Rosji z NATO. Miała wybuchnąć w 2017 roku i objąć byłe sowieckie republiki nadbałtyckie – Litwę, Łotwę i Estonię. Ocena prezydenta Kaczyńskiego okazała się bardziej kompetentna od prognozy doświadczonego brytyjskiego generała. Teraz Rosja przygotowuje się do kolejnego kroku – operacji wymierzonej w postsowieckie państwa bałtyckie.

Fabian Hoffmann uważa, że rosyjscy planiści przygotowują się do operacji, w której „główne wysiłki skupiłyby się na podważeniu determinacji NATO i jego gotowości do stawiania oporu. Rosja prawdopodobnie będzie opowiadać się za krótką, intensywną kampanią mającą na celu rozbicie spójności politycznej NATO. Celem byłoby utrzymanie konfrontacji na poziomie lokalnym, obejmującej co najwyżej jedno lub kilka państw NATO, i szybkie jej zakończenie”. Hoffmann, który oprócz pracy na Uniwersytecie w Oslo jest analitykiem w Programie Obrony Transatlantyckiej w Centrum Analiz Polityki Europejskiej (CEPA), przedstawia prawdopodobny scenariusz przygotowywanej przez Rosje agresji na NATO. Według niego uderzenie nastąpiłoby w jednym z punktów postrzeganych przez wydzieloną do operacji Grupę Dowództwa Bojowego jako najsłabsze elementy terytorium NATO – a to oznacza, że celem byłoby jedno państwo lub kilka krajów bałtyckich. Jak zauważa: „Po pierwszym ataku Rosja mogłaby oświadczyć, że każda próba odzyskania okupowanego obszaru wywoła eskalację nuklearną – strategię, którą analitycy wojskowi nazywają agresywnym sanktuarium. Aby to wzmocnić, Rosja mogłaby uzbroić i rozproszyć kilka pocisków wyposażonych w taktyczne głowice nuklearne i zadeklarować gotowość do wystrzelenia ich w każdej chwili. Gdyby NATO przygotowało kontratak, Rosja mogłaby dalej eskalować, uderzając w infrastrukturę cywilną głęboko w Europie za pomocą konwencjonalnie uzbrojonych pocisków, sygnalizując, że dalszy opór tylko podnosi koszty. Gdyby Rosja doszła do wniosku, że bardziej drastyczna eskalacja służyłaby jej interesom, nie można wykluczyć nuklearnych uderzeń ostrzegawczych w europejskie tyły”. W takim przypadku wysoce prawdopodobne jest uderzenie taktycznym ładunkiem atomowym w wybrany cel w Polsce. Przypomina to, wspominaną wcześniej, prognozę gen. Shirreffa, która bazowała na scenariuszach gier strategicznych rozgrywanych przez dowództwo NATO. Według niego Rosja podejmie próbę użycia szantażu nuklearnego, aby powstrzymać państwa zachodnie, w tym Polskę, przed interwencją. W tej prognozie NATO będzie się zbyt długo wahało w kluczowych momentach. Przejdzie do działań dopiero wówczas, gdy stanie w obliczu zupełnej katastrofy. 

Zamiast na korytarz suwalski, atak na Łotwę

Po agresji Rosji na Ukrainę w 2014 roku NATO, przez następną dekadę, skupiło się, w ramach planowania strategicznego w regionie bałtyckim, na korytarzu suwalskim położonym między obwodem królewieckim FR a Białorusią i na potencjalnym uderzeniu Rosji na kierunku Narwi, estońskiego miasteczka z dominującą ludnością rosyjską, położonego tuż przy granicy z FR. Jednak Rosja w tym czasie w planowaniu wojskowym odeszła od logiki operacji liniowych i przeszła do manewrów zwodniczych i oskrzydlających, których celem jest wprowadzenie przeciwnika w błąd i zastosowanie trudnych do przewidzenia działań taktyczno-operacyjnych. Punktem przełomowym było ukazanie słabości Europy, gdy okazało się, według informacji ujawnionych przez „The Time” 29 lutego 2025 roku, że Stary Kontynent „będzie miał trudności ze zgromadzeniem” nawet 25-tysięcznego kontyngentu wojskowego jako siły rozgraniczającej linię frontu w Ukrainie, gdyby doszło do zamrożenia wojny. Analitycy zachodni wskazują, że Rosja może też uderzyć z obszaru Białorusi przez Dyneburg, Rzeżycę i Jełgawę w kierunku nadmorskiego miasteczka Tukums w zachodniej Łotwie. Dopiero w ciągu ostatnich miesięcy NATO zaczęło wzmacniać ten kierunek. Jak zauważa Łukasz Milewski na łamach amerykańskiego „Military Review”:

„Jeśli Rosja wdroży ofensywę wzdłuż tej trasy, kierunek ten może stać się nie tylko taktyczną niespodzianką, ale i strategicznym szokiem grożącym rozbiciem całej bałtyckiej linii obrony i izolacją Rygi”.

Putinowskie służby od lat próbują destabilizować Łotwę, wykorzystując w tym celu półmilionową mniejszość rosyjską, która stanowi czwartą część populacji państwa. Jak zauważa Hlib Parfonov, analityk The Jamestown Foundation: „Kluczowym elementem obecnej transformacji regionu bałtyckiego jest stopniowa erozja suwerenności Łotwy na szczeblu miejskim. We wschodnich okręgach, zwłaszcza w Dyneburgu i Rzeżycy, rząd centralny coraz częściej spotyka się z sabotażem swoich decyzji. Władze lokalne odmawiają wykonywania rozkazów związanych z demontażem symboli radzieckich, unikają publicznego wspierania inicjatyw narodowych i sojuszniczych, a czasami bezpośrednio konfrontują się z Rygą. Tworzy to zasadniczo autonomiczne strefy… na Łotwie”. Bartosz Chmielewski, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, sygnalizuje szybkie tempo erozji demograficznej i tożsamościowej na Łotwie, co prowadzi do „powstawania odizolowanych etnicznie i politycznie społeczności w głównych miastach regionu Łatgalii, które nie postrzegają już Rygi ani Brukseli jako autorytatywnych ośrodków”. Ten jeden z pięciu regionów Łotwy ma strategiczne znaczenie ze względu na bezpieczeństwo państwa, graniczy bowiem z Rosją i Białorusią. Kiryl Kascian, analityk praskiego Międzynarodowego Centrum Studiów nad Różnorodnością Etniczną i Językową, sygnalizuje, że częste zjawiska oporu wobec obowiązkowego poboru do armii łotewskiej, szkoły sprzeciwiające się przejściu na język łotewski i orientacja lokalnych mediów na narracje rosyjskie – wzmacniają skuteczność oddziaływania FR na tę społeczność lokalną. 

Agresja w imię obrony mniejszości rosyjskiej 

Henrik Praks, analityk helsińskiAego The European Centre of Excellence for Countering Hybrid Threats, jednego z najlepszych ośrodków w świecie zajmujących się zagrożeniami hybrydowymi, ostrzega, że wszystkie te procesy dążące do dezintegracji Łotwy stwarzają wysoki potencjał legitymizacji zewnętrznej interwencji Rosji pod pozorem wewnętrznej niestabilności państwa. Jak podkreśla, destrukcyjny scenariusz może nie zacząć się od czołgów, ale od pojawienia się „przedstawicieli społeczeństwa”, protestów przeciwko decyzjom centralnym, rozłamu w lokalnych administracjach, a po ogłoszeniu kryzysu – wprowadzeniu osłony wojskowej, rzekomo w celu „przywrócenia porządku”. W ten sposób granica między konfliktem wewnętrznym i zewnętrznym może się zatrzeć. Jest to granica, która daje przeciwnikowi pole manewru, pozostawiając broniącej się stronie jedynie dylematy, jak zareagować.

Wspomniany wcześniej Hlib Parfonov zauważa: „W rezultacie powstaje sytuacja, w której interwencja zewnętrzna może być przedstawiana nie jako inwazja, ale jako odpowiedź na wewnętrzną dezintegrację. Jest to niezwykle niebezpieczny mechanizm. Nie wymaga on natychmiastowego zajęcia terytorium, ale jedynie wykorzystuje istniejącą erozję pionowej władzy i tożsamości. Tak więc w momencie rozpoczęcia otwartego konfliktu przeciwnik może już kontrolować domenę informacyjną, struktury administracyjne i narrację publiczną – i dlatego będzie działał nie jako agresor, ale jako »przywracający porządek«”. Eitvydas Bajarūnas, analityk Center for European Policy Analysis (CEPA), podkreśla, iż Rosja prowadzi wobec trzech państw bałtyckich intensywną wojnę hybrydową. Eitvydas, były ambasador Litwy w Wielkiej Brytanii, Rosji i Szwecji oraz doradca Komisji ds. NATO w Sejmie Litwy, zauważa, iż zagrożenia hybrydowe są zaprojektowane tak, aby działać poniżej progu agresji, a więc możliwości uruchomienia przez Litwę, Łotwę lub Estonię procedury art. 5. W ten sposób Kreml unika zagrożenia konfrontacji z NATO, ale równocześnie bezkarnie dezorganizuje państwa bałtyckie bez wywoływania reakcji militarnej ze strony NATO. Taktyki hybrydowe eskalują zatem powoli, często dając wrażenie odosobnionych incydentów, a nie skoordynowanych ataków, co uniemożliwia pełnoskalową reakcję militarną.

Dopiero w Deklaracji Szczytu NATO w Waszyngtonie w 2024 roku zagrożenia hybrydowe zostały uznane za kluczowy problem bezpieczeństwa Sojuszu. Deklaracja z 10 lipca 2024 roku podkreśliła, że ​​operacje hybrydowe mogą osiągnąć poziom, który może uruchomić art. 5 traktatu waszyngtońskiego, co podniosło ryzyko tak realizowanej agresji Rosji wobec państw bałtyckich. Kreml jednak nie zrezygnuje z marszu na ten region, który może okazać się kluczowy dla przyszłości NATO. Przy użyciu stosunkowo skromnych sił Rosja może opanować łotewski region Łatgalii i wywrzeć presję na Sojusz. Fabian Hoffmann uważa, że taki typ ataku byłby jednak „hazardem o wysokiej stawce. Opierałby się na założeniu, że w miarę jak determinacja NATO słabnie pod presją eskalacji zagrożeń konwencjonalnych i nuklearnych, możliwych uderzeń rakietowych w europejskie tyły oraz towarzyszących im sabotaży i innych operacji w szarej strefie, sojusz de facto skapitulowałby. Rosyjscy decydenci prawdopodobnie nie przewidują jednolitej kapitulacji w całym NATO. Prawie na pewno spodziewaliby się silnego oporu ze strony niektórych członków, szczególnie tych z Europy Wschodniej. Mimo to Kreml może uważać, że Stany Zjednoczone i kluczowi sojusznicy z Europy Zachodniej, stając w obliczu rzeczywistych konsekwencji na swoim terytorium, zawahają się i powstrzymają obronę swoich partnerów. Każda niechęć do obrony zaatakowanego członka NATO oznaczałaby faktyczny upadek sojuszu – główny cel Rosji i warunek wstępny do potwierdzenia regionalnej dominacji”. A to oznacza, że decyzja o ataku na jedno państwo lub więcej krajów bałtyckich, członków Sojuszu, zależeć będzie mniej od równowagi sił między Sojuszem a Rosją, a bardziej od postrzeganego przez Kreml stopnia determinacji Zachodu wobec użycia siły. To dlatego Putin chce ukazać członkom NATO, że Rosja ma pod tym względem zdecydowaną przewagę. A to powoduje, że nie może ustąpić w ukraińskiej wojnie. 

Źródło: Gazeta Polska
Reklama