Buenos Aires zawsze poszukiwało swojej drogi. Peronizm był kolejną wersją socjalizmu z elementami patriotycznymi, skierowanego przeciw Stanom Zjednoczonym. Teraz nowy prezydent zapowiada przełożenie wajchy w przeciwnym kierunku. Peso ma być zastąpione amerykańską walutą, aby powstrzymać szalejącą inflację, a urzędnicy z Banku Centralnego będą musieli poszukać nowej pracy.
Milei zamierza wdrożyć w życie idee swoich ekonomicznych idoli: Murraya Rothbarda, Miltona Friedmana, Ludwiga von Misesa, Fridricha von Hayeka czy Jesusa Huerty de Soto. Według amerykańskiego Instytutu Ludwiga von Misesa prezydenta Argentyny należałoby określać jako paleolibertarianina, czyli libertarianina konserwatywnego, przedstawiciela doktryny, która łączy poglądy skrajnie wolnorynkowe i konserwatywne, której przedstawicielami byli Lew Rockwell, Hans-Herman Hoppe, Thomas Woods czy Ron Paul.
Rothbard, jeden z czołowych przedstawicieli anarchokapitalizmu, uważał, że paleolibertarianizm nadaje się doskonale na populistyczny ruch prawicowy, który może porwać masy. I tak się właśnie stało. Jaki program zaprezentował Milei? Jest to właśnie kalka populistycznego programu Rothbarda – radykalna obniżka podatków, zniesienie dodatków socjalnych, szczególnie dla mniejszości, likwidacja Banku Centralnego, surowość dla przestępców i obrona tradycyjnych wartości.
Nowy prezydent Argentyny chętnie ścierał się z feministkami, zapowiadał delegalizację aborcji, obiecywał, że nie będzie realizował globalistycznego scenariusza walki ze zmianami klimatu i agendy zrównoważonego rozwoju. Równocześnie, jako ekonomista, jest zwolennikiem austriackiej szkoły ekonomii. Byłoby to naprawdę radykalne zerwanie z argentyńskim socjalizmem. Dlatego na Mileę głosowali głównie młodzi ludzie, którzy dali się porwać obietnicom szybkiego bogactwa i rozwiązania ich problemów. Imponują im nie tylko jego radykalne poglądy, lecz także bezpośredni język, skłonność do konfrontacji i filozofia wolności.
Prezydent elekt jest z wykształcenia ekonomistą. Urodził się w Buenos Aires. Jak każdy chłopak w Argentynie, chciał być piłkarzem. Skończył prywatną uczelnię, a potem został głównym ekonomistą w prywatnym funduszu emerytalnym. Pracował także w bankach, think tankach i instytucjach finansowych. W polityce funkcjonuje od kilkunastu lat. Współpracował z amerykańskim senatorem Tedem Cruzem. Jego koalicja La Libertad Avanza weszła w 2021 r. do parlamentu, stając się trzecią siłą polityczną. To utorowało mu drogę do sukcesu w wyborach prezydenckich. Czy libertarianizm uzdrowi Argentynę? Lista spraw do naprawienia jest bardzo długa.
Od lat, wskutek romansowania z populistycznym socjalizmem, nieliczącym się z rzeczywistością gospodarczą, kraj tanga boryka się ze strukturalnym ubóstwem. Około 40 proc. mieszkańców tego dużego państwa Ameryki Południowej musi zaciskać pasa, boryka się z brakiem pracy i biedą. Według raportu Uniwersytetu Katolickiego Argentyny oraz Caritasu, opublikowanego w zeszłym roku, aż 9 proc. rodzin jest niedożywionych, 12 proc. „nie wystarcza do pierwszego”, a 1/3 nie ma dostępu do kanalizacji. Stałą pracę ma tylko 40 proc. obywateli. Reszta pracuje na czarno, dorywczo bądź wegetuje na bezrobociu.
Argentyńskie peso jest natomiast koronnym przykładem degradacji polityki fiskalnej państwa. W ciągu ostatnich pięciu lat wartość waluty obniżyła się aż o 87 proc., pożerając resztki oszczędności klasy średniej. Psucie peso zaczęło się od polityki peronistów, skrajnie nieodpowiedzialnej, nieliczącej się z prawami ekonomii. Państwo coraz silniej ingerowało w gospodarkę, a braki w państwowej kasie likwidowano dodrukiem pieniądza. W trakcie dekady rządów peronistów skumulowana inflacja wynosiła blisko 300 proc., dlatego permanentny kryzys finansowy jest tym, co Argentyńczycy znają bardzo dobrze. Kraj bankrutuje regularnie, a Międzynarodowy Fundusz Walutowy ma tam dużo roboty.
Powodów gospodarczej zapaści jest wiele. Przede wszystkim przeregulowanie gospodarki, co powoduje jej niską konkurencyjność. Cła, przepisy i podatki krępują rozwój biznesów. Słabo funkcjonuje nie tylko rynek wewnętrzny, lecz także handel zagraniczny. Hiperinflacja uniemożliwia rozwój przedsiębiorczości i zabija firmy. System fiskalny jest dziurawy, podatki wysokie, a obsługa sektora emerytalnego horrendalnie droga. Wszystko dobijają rządowe subsydia, nieefektywny sektor usług publicznych i uzależnienie banku centralnego od polityków.
Dlatego oszczędności trzymane są poza krajem i najchętniej w amerykańskim dolarze. Kolejne próby reform spalały na panewce, a inwestorzy omijali ten kraj szerokim łukiem. Państwo musi wdrażać kolejne programy naprawcze i spłacać rosnące zadłużenie. Długi wobec MFW to 40 mld dol.
Argentyna jest w zasadzie uzależniona od tej instytucji i nowymi pożyczkami spłaca poprzednie. Najbardziej ambitnym celem na najbliższe kilka lat jest zbicie inflacji do poziomu dwucyfrowego. Państwo ma także obniżać subsydiowanie cen energii i wdrożyć program naprawczy finansów publicznych.
Tuż przed wyborami argentyński bank centralny podniósł główną stopę procentową o 15 pkt proc., do poziomu… 133 proc. Za jednego dolara trzeba już zapłacić ponad 1 tys. peso. Walucie nie pomaga ani podwyżka stóp, ani dewaluacja, która ostatni raz miała miejsce w sierpniu br. Pojawiają się natomiast coraz to nowe pomysły. Niektóre siły polityczne chciały wspólnej waluty Brazylii i Argentyny jako konkurencji dla dolara. Javier Milei ma inne rozwiązanie – zastąpienie peso dolarem, likwidację banku centralnego i radykalne otwarcie się na biznes.
Prezydent chce zawrócić swój kraj z drogi donikąd. W tym roku PKB ma spaść o 3,5 proc. i o 2 proc. w roku przyszłym. Zamiast pobierać niskie zasiłki, Argentyńczycy będą musieli się wziąć do pracy. Tylko tak będzie można pokonać kryzys. Milei zapowiedział prywatyzację przedsiębiorstw państwowych, likwidację uciążliwych podatków i uproszczenie przepisów dla prowadzenia działalności gospodarczej. Państwo ma wycofać się z wszelkiej aktywności tam, gdzie może zostać zastąpione konkurującymi firmami prywatnymi. Także w edukacji, polityce zdrowotnej i usługach komunalnych.
Eksperci wskazują jednak, że zastąpienie peso dolarem jest obecnie niewykonalne. Jednak właśnie tak robiły Salwador czy Ekwador, aby zatrzymać inflację. Milei może dokonać także zwrotu w polityce zagranicznej. Oznacza to kurs ku Stanom Zjednoczonym i ostrożność w relacjach z Chinami. Związki z Państwem Środka stały się silne szczególnie w ostatnich latach. Pekin wykorzystywał gospodarczą zapaść Argentyny do swoich celów. Chiny stały się pierwszym inwestorem zagranicznym w tym kraju. Ostatnia inwestycja to przejęcia w sektorze wydobycia litu – kluczowego pierwiastka ziem rzadkich. Lit jest jednym z bogactw naturalnych kraju. Używany jest do produkcji akumulatorów do aut elektrycznych. O te zasoby rywalizują Chińczycy i Amerykanie. Argentyńskie zasoby litu szacuje się na 19 mln ton. Chiny chętnie udzielały sowitych pożyczek. Chciały też wciągnąć Buenos Aires do inicjatywy BRICS. Teraz ten kurs może być już nieaktualny.
Milei będzie rządził za pomocą dekretów. Czy odniesie sukces, zaganiając ludzi do pracy w kraju, gdzie ponad połowa obywateli pobiera świadczenia socjalne? Jeśli mu się uda, uratuje swój kraj. W każdej jednak chwili niezadowoleni, żywiołowi Latynoamerykanie mogą znów wyjść na ulice.
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)