Za naszą zachodnią granicą trwa gorączkowa dyskusja na temat zbrodni popełnianych przez migrantów. Ukazujący się w niedzielę magazyn "Bild am Sonntag", w ostrych słowach krytykuje reakcje polityków zarówno prawicy, jak i lewicy. Tabloid zauważa, że "jedni generalizują, a drudzy udają, że problemu nie ma".
"Zabójca wepchnął dziecko pod pociąg we Frankfurcie. Inny zamordował mieczem swoją ofiarę w Stuttgarcie. Dwie bestialskie zbrodnie w jednym tygodniu popełnione przez migrantów"
- przypomina "Bild am Sonntag" wydarzenia z mijającego tygodnia i opisuje reakcje polityków.
"Nagonka ze strony AfD (frakcji prawicowo-populistycznej Alternatywy dla Niemiec) jest nieznośna. Posłowie do Bundestagu, demokratycznie wybrani przedstawiciele partii czynią (kanclerz Niemiec Angelę) Merkel osobiście odpowiedzialną za śmierć i cierpienie. Przeklinają dzień jej narodzin. Totalne dno. Identycznie załgane i niebezpieczne jest jednak nieprzyjmowanie prawdy do wiadomości po lewej stronie"
- podsumowuje niemiecka bulwarówka.
Według lewicowych ugrupowań - jak pisze "BamS" - są to tylko jednostkowe przypadki.
"Nie wolno z nich wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Szczególnie wysoki odsetek przestępstw popełnianych przez migrantów? Nic takiego nie ma"
- drwiąco relacjonuje narrację lewicy "BamS".
"Spójrzmy prawdzie w oczy, nawet jeśli jest bolesna. Takie przestępstwa, jak rozboje, włamania i gwałty są popełniane przez niemal taką samą liczbę migrantów, co Niemców. Mimo, że tych pierwszych mieszka w RFN wielokrotnie mniej"
- konstatuje komentator tabloidu Kayhan Oezgenc.
"Faktem jest też to, że w niektórych dzielnicach naszych miast, to arabskie klany ustanawiają i egzekwują prawo. Nie możemy tego tolerować" - zaznacza publicysta i przypomina swoją osobistą historię. Jego ojciec przyjechał do Niemiec w latach 60. jako "gastarbeiter" z Turcji. RFN była ziemią obiecaną, szansą na lepsze życie. Chciał, żeby jego dzieci jak najlepiej się zintegrowały.
"Migranci-bandyci szkodzą większości przybyszy, którzy ten kraj kochają" - puentuje Oezgenc.
W mijającym tygodniu doszło do dwóch szokujących morderstw w Niemczech. W poniedziałek 40-letni Erytrejczyk wepchnął na dworcu we Frankfurcie pod nadjeżdżający pociąg matkę z dzieckiem. Kobieta zdołała się uratować, ale jej 8-letni syn zginął na miejscu.
Z kolei w środę 28-letni Palestyńczyk z Jordanii na jednym z osiedli w Stuttgarcie zabił samurajskim mieczem byłego współlokatora. Świadkiem makabrycznej zbrodni - oprócz okolicznych mieszkańców - była też 11-letnia córka ofiary.
Zabójca dostał się do Niemiec w 2015 roku, podając się za Syryjczyka i wystąpił o ochronę międzynarodową. Jako obywatel Jordanii prawie na pewno nie dostałby azylu; był notowany przez policję, a w listopadzie ub.r. został wystawiony nakaz jego aresztowania.
Liczne kontrowersje wzbudziło relacjonowanie tego drugiego przypadku przez niemieckie media publiczne. Wiadomość nie trafiła w środę do serwisów wiadomości telewizji ARD i radia Deutschalndfunk. Rozgłośnia tłumaczyła się, że była to wiadomość lokalna, nie mająca większego znaczenia społecznego.
"To nowa rubryka w państwowych mediach: Dlaczego nie informujemy o wydarzeniu?"
- drwił na Twitterze medioznawca z Uniwersytetu Technicznego w Berlinie Norbert Bolz.