Rosyjski portal Meduza donosi, że rosyjscy poborowi są zmuszani do podpisywania kontraktów wojskowych. Nikt nie powiedział ich matkom, co się z nimi dzieje i że są wysyłani na wojnę.
W Rosji nadal obowiązuje pobór do wojska. Są nim objęci wszyscy mężczyźni w wieku 18-27 lat, z drobnymi wyjątkami. Pobór odbywa się dwa razy w roku, a dokładna liczba poborowych wysyłanych „w kamasze” jest regulowana za każdym razem dekretem prezydenckim. Czynna służba od 2008 roku została skrócona do roku.
Z portalem Meduza skontaktowała się Olga Larkina, dyrektor Rosyjskiego Komitetu Matek Żołnierzy. Powiedziała im, że rosyjscy poborowi są naciskani, lub wręcz zmuszani do tego, aby podpisywać kontrakty na żołnierza zawodowego. Według rosyjskiego prawa poborowy może to zrobić nie wcześniej niż po trzech miesiącach służby, a sam proces biurokratyczny trwa miesiącami – ale według doniesień Meduzy nikt już nie zwraca uwagi na przepisy i procedury.
- Matki nam mówią, że ich synowie dzwonili i mówili, że są zmuszani do podpisywania kontraktów. Uważamy, że to źle, że poborowi są zmuszani do zostawania żołnierzami zawodowymi - powiedziała Larkina - Rodzice, którzy się z nami skontaktowali powiedzieli nam, że ich synowie zostali zabrani przez oficerów, ostemplowani, i to koniec – są teraz zawodowymi żołnierzami.
Według Meduzy ci pospiesznie zakontraktowani żołnierze zostali potem wysłani na granicę z Ukrainą i w końcu - do ataku. Ich rodzice jednak się o tym nie dowiedzieli, gdyż dowództwo odcięło wszelką komunikację.
- Panikuję – gdzie jest moje dziecko? Dzwoniłam na każdy telefon, z którego kiedykolwiek do mnie dzwonił i wszystkie są wyłączone. Moje dziecko powiedziało mi, że nawet telefony kapitanów zostały wyłączone
- powiedziała Meduzie kobieta, która przedstawiła się jako Aliona - Czuję się strasznie, potrzebuję żeby dzieci nie były tam, aby wróciły do miejsc gdzie ich powołano, nie w tamtym piekle.
Aljona wyjaśniła, że tydzień temu jej syn został przeniesiony z bazy Naro-Fominsk do bazy w pobliżu Biełgorodu, oddalonej o ok. 25 kilometrów od ukraińskiej granicy. Zadzwonił do niej z dwukrotnie, z telefonów które pożyczył od nowo przysłanych żołnierzy w zamian za pożyczenie powerbanku. Powiedział, że dowódcy konfiskują ich telefony i legitymacje wojskowe. Zdążył dodać, że poborowych jest tam dużo i że są przekonywani, żeby podpisywali kontrakty.
- Mój syn powiedział mi, że nie może mi nic powiedzieć bo wszystko jest na podsłuchu i zabierają ludziom telefony. Jeśli chodzi o niego, to powiedział, że wszystko jest w porządku – ale co znaczy w porządku, kiedy nie wolno ci nic powiedzieć. I jak może być w porządku na wojnie? - powiedziała portalowi kobieta o imieniu Maria - Płakałam, nie jem, siedzę tylko bez czucia i oglądam telewizję. Nie rozumiem, jak poborowi mogli być wysłani na wojnę.
Maria dodała, że rodzice żołnierzy najprawdopodobniej są inwigilowani. Ujawniła, że zorganizowali rozmowy grupowe w mediach społecznościowych, aby móc wymieniać się informacjami i wyrazami wsparcia. Kiedy w zeszłym tygodniu jedna z matek wyraziła niezadowolenie z tego, że poborowi są wysyłani na granicę z Ukrainą, to dzień później jej syn miał zostać ukarany przez dowódcę.
- Jak? Czy weszli w ten czat i go przeczytali? - pyta - Wszystko jest bardzo ciche, nie możesz nic powiedzieć.
Zatrudniany przez Komitet prawnik Aleksander Latynin wyjaśnił, że przeniesienie poborowego z jednej jednostki do drugiej jest legalne w świetle rosyjskiego prawa, ale nie mogą oni brać udziału w działaniach zbrojnych. Rodzina poborowego o imieniu Władysław powiedziała Meduzie, że kiedy powiedział im, że zostanie wysłany na ćwiczenia do Woroneża, to nie zdziwili się tym. Kiedy tam trafił, powiedział im, że zostaną tylko na jeden dzień, po czym trafią do sąsiedniego Biełgorodu. Jego siostra Polina ujawniła, że powiedział im, że będzie mógł się z nimi kontaktować ale ma słaby zasięg. To była ich ostatnia rozmowa, ale uznali początkowo, że brak kontaktu to właśnie wina zasięgu.
- Teraz jest wszystko jasne - stwierdziła.
Larkina powiedziała, że jej organizacja zwróciła się w tej sprawie do rosyjskiego Ministerstwa Obrony, dowództwa zachodniego okręgu wojskowego i do prokuratury wojskowej. Urzędnicy z którymi rozmawiali nie chcieli jednak udzielić im jasnych odpowiedzi, co się dzieje.
- Powiedzieli, że będziemy musieli skontaktować się z oficerem dowodzącym w jednostce wojskowej, w której taka sytuacja ma miejsce, że wszelka odpowiedzialność za personel spoczywa na oficerze dowodzącym - relacjonuje – ale skontaktowanie się z oficerem dowodzącym jest niemożliwe.
Larkina dodała, że większość rodziców nie znała nawet numeru do bazy w Biełgorodzie, do której trafiły ich dzieci przed wysłaniem na granicę z Ukrainą. Urzędnicy nie odpowiadali też na pytania zadawane bezpośrednio przez rodziców.
Tam, gdzie zawiedli Rosjanie, tam pałeczkę przejęli Ukraińcy. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ogłosiło niedawno, że otworzyli specjalną gorącą linię przy pomocy której rodziny i przyjaciele rosyjskich żołnierzy mogą dowiadywać się o ich losie. Ukraińcy deklarują też, że pomogą im w odzyskaniu ciał tych, którzy zginęli podczas inwazji lub kontakt z tymi, którzy dostali się do niewoli lub znajdują się w ukraińskich szpitalach. Media donoszą też, że ukraińscy żołnierze pozwalają pojmanym Rosjanom na wykonanie telefonu do domu, aby uspokoić rodziny, że nic im już nie grozi.