- Wybuch wojny domowej w Etiopii może doprowadzić do destrukcji, migracji ludności oraz kolejnej fali uchodźców. Warto zauważyć, że Etiopia jest krajem, który ma ponad 100 milionów mieszkańców, więc skutki tego mogą być ogromne - mówił w rozmowie z "Niezależną" profesor Paweł Soroka, politolog Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspert ds. polityki międzynarodowej.
- Etiopia znalazła się na krawędzi wojny domowej. Jakie są powody tego konfliktu?
- Szykuje się bardzo poważny regionalny konflikt na dość dużą skalę. To jest możliwy scenariusz, zobaczymy czy on się ziści, ale to idzie w tym kierunku. On z jednej strony ma wewnątrz państwowy charakter, a z drugiej strony międzynarodowy.
- Na czym polega ten wewnętrzny charakter konfliktu?
- Wynika to z wieloetnicznego charakteru kraju. Znajdują się w nim różne mniejszości narodowe, które do tej pory jakoś ze sobą współżyły. Kraj ten jest federacją, ale od pewnego czasu władze centralnego na czele których stoi premier Abiy Ahmed, który co ciekawe dostał Pokojową Nagrodę Nobla w 2019, bo pokojowo rozstrzygnął konflikt z Erytreą, teraz dążą do centralizacji kraju. Odpowiedzią na to jest dążenie do secesji mieszkańców tzw. Tigraju. Ta sytuacja może zakończyć się poważną wojną domową.
- Czy secesjoniści z Tigraju są w stanie stawić opór wojskom centralnym?
- Po wojnie z Erytreą w tym rejonie zostało bardzo dużo uzbrojenia, które w dużym stopniu jest pod kontrolą tych potencjalnych secesjonistów. Ta wojna może być poważna. Już od jakiegoś czasu mamy do czynienia z ofensywą. Kluczowe jednak dla zaostrzenia konfliktu może być atak na stolicę regionu tigrajskiego Mekelie. Jeśli władze centralne się na to zdecydują, to dojdzie do poważnych, krwawych starć. To może doprowadzić do destrukcji, migracji ludności oraz kolejnej fali uchodźców. Warto zauważyć, że Etiopia jest krajem, który ma ponad 100 milionów mieszkańców, więc skutki tego mogą być ogromne.
- Czy jest szansa na kompromis w tej sprawie?
- Kwestia dogadania się, porozumienia jest możliwa, ponieważ jest zewnętrzny nacisk na porozumienie się. Są mediatorzy z innych państw, którzy są gotowi pośredniczyć w tych rozmowach. Premier Abi Ahmed Ali nie chce jednak negocjować i mówi, że jest to wewnętrzna sprawa Etiopii.
- Wspomniał pan o czynnikach międzynarodowych tego konfliktu. Jakie konkretnie one są?
- Etiopia graniczy z Somalią, Erytreą. Innym państwem, które jest w konflikcie z Etiopią, chociaż nie graniczy z nim bezpośrednio, jest natomiast Egipt. Jeżeli chodzi o Egipt i Somalię, to jest taka konkretna sprawa, która jest przedmiotem sporu między nimi oraz Erytreą. Przez te kraje przepływa Nil, a wiemy, jak ważnym towarem w tych rejonach jest woda. Etiopia kończy właśnie budowę elektrowni na Nilu, przy okazji której powstał zbiornik, który umożliwia kontrole poziomu tej rzeki. Jeżeli dojdzie do wojny domowej, może się w nią wmieszać Egipt, który jest bardzo silny pod względem wojskowym. Jeżeli chodzi o Erytreę, to ta mniejszość tigrajska żyje właśnie na granicy etiopsko-erytrejskiej, po obu stronach granicy. Dotąd relacje między tymi dwoma krajami były dobre, ale w tej sytuacji może wrócić konflikt. Jeżeli Erytrea i Egipt włączyłyby się, to mielibyśmy naprawdę bardzo duży konflikt regionalny. Większy nawet niż ten, z którym mamy obecnie do czynienia w Syrii.