- Na pewno nie da się powrócić do Białorusi sprzed 9 sierpnia, ale to nie znaczy, że nie da się utrzymać władzy, opierając się na resortach siłowych i aparacie urzędniczym i wsparciu Rosji, a także bierności Zachodu. Zachód nie wtrąca się w to, co się dzieje na Białorusi. To tylko retoryka - powiedział w rozmowie z Niezalezna.pl publicysta i działacz mniejszości polskiej na Białorusi Andrzej Poczobut.
Przemysław Obłuski: Opozycyjna Rada Koordynacyjna odniosła się dzisiaj w Telegramie do niedzielnych wydarzeń w następujących słowach: "Przemoc OMON-u i milicji dzisiaj sięgnęła granic. Ludzie, którzy powinni nas ochraniać, wdzierają się na klatki schodowe, do sklepów, aptek". Dotychczas poinformowano także, że zatrzymano ponad 800 osób, w tym dziennikarzy. Czy Pana zdaniem przemoc reżimu Łukaszenki nasila się, eskaluje? Czy on chce ostatecznie rozwiązać kwestię tych protestów?
Andrzej Poczobut: Alaksandr Łukaszenka od samego początku stawia sobie za cel ostatecznie rozwiązać kwestię tych protestów i rzeczywiście w ostatnich tygodniach on stopniuje, zwiększa przemoc. Ta przemoc jest bardzo brutalna i śmierć Ramana Bandarenki to potwierdza, że ta eskalacja przemocy jest kontrolowana. To nie są „wypadki przy pracy”. To jest świadome postawienie sytuacji na „ostrzu noża” i zdawanie sobie sprawy, że mogą być kolejne ofiary śmiertelne.
Biorąc pod uwagę wyjątkowo długi czas trwania tych protestów i dużą determinację protestujących, czy Pana zdaniem ta metoda polegająca na takim mocnym „przykręcaniu śruby”, na brutalizacji, ma szansę – z punktu widzenia Łukaszenki – odnieść sukces?
Ona odnosi sukces. Przecież Łukaszenka, który przegrał wybory utrzymuje władzę już trzy miesiące. Moim zdaniem, by tę władzę utrzymać musi stosować przemoc i muszą ginąć ludzie i muszą być ludzie kaleczeni, ale jednak władzę on trzyma w dalszym ciągu.
To o czym Pan mówi to jest jednak krótka perspektywa – trzy miesiące…
No trzy miesiące, ale ja nie widzę, żeby jakieś wyłomy były w aparacie. Ja widzę, że aparat jest posłuszny. W zderzeniu ludzi nieuzbrojonych z uzbrojonymi wiadomo jaki będzie wynik. Na pewno nie da się powrócić do Białorusi sprzed 9 sierpnia, ale to nie znaczy, że nie da się utrzymać władzy, opierając się na resortach siłowych i aparacie urzędniczym i wsparciu Rosji, a także bierności Zachodu. Zachód nie wtrąca się w to co się dzieje na Białorusi. To tylko retoryka.
Rozumiem, że sankcje, które zostały ogłoszone na niedawnej Radzie Europejskiej dla niektórych białoruskich urzędników są niewystarczające? Czego oczekuje białoruska opozycją, białoruska ulica? Jaka reakcja Zachodu mogłaby skłonić Łukaszenkę do jakiegoś opamiętania?
Moim zdaniem na pomoc Zachodu nie za bardzo ludzie na Białorusi liczą. Chodzi o to, że Łukaszenka nauczył się manipulować Zachodem, nauczył się okłamywać Zachód. Alaksandr Łukaszenka jest przekonany, że po zdławieniu protestów uda mu się kolejny raz omamić Zachód i wciągnąć go w jakiś dialog, którego wynikiem będzie wzmocnienie jego władzy. Myślę, że to, że Zachód nie rozumiał reżimu Łukaszenki przed 9 sierpnia pokazuje, że sceptycyzm części Białorusinów do jakichś zdolności Zachodu jest uzasadniony.
Pan jest obecnie w Grodnie. Z tego co czytamy w depeszach tam też miały miejsca liczne aresztowania.
W Grodnie akcja rozpoczęła się o godzinie 13 w miejscu gdzie prze wojną stał kościół garnizonowy, a wcześniej fara Witoldowa [Kościół Najświętszej Maryi Panny w Grodnie-red.]. Ten kościół został w sześćdziesiątych latach wysadzony przez władze komunistyczne. Tam stoi taki memoriał, który upamiętnia ten kościół i właśnie tam przyniesiono znicze i kwiaty ku pamięci Ramana Bandarenki. Kiedy ok. godziny trzynastej zgromadziło się tam kilkaset osób, milicja zaczęła ogłaszać, że zgromadzenie jest nielegalne, żeby ludzie się rozeszli i po paru minutach OMON rozpoczął swoje działania. Z informacji które posiadam zatrzymano kilkadziesiąt osób. Kwiaty i znicze zostały natychmiast usunięte.
Jak Pana zdaniem wzmożone represje reżimu Łukaszenki mogą się odbić na determinacji protestujących, na liczebności protestów?
Tu są ważne dwie kwestie. Po pierwsze: ta brutalizacja i represje, które od trzech tygodni są stopniowane, działają. Liczba uczestników demonstracji jest mniejsza, choć to, że mniej ludzi wychodzi na ulicę, nie znaczy, że zaczynają akceptować to, co się dzieje na Białorusi. To widać po śmierci Ramana Bandarenki. Ona stała się takim katalizatorem i protesty znowu rozlały się na cały kraj. Przez ostatnie tygodnie duże protesty odbywały się faktycznie tylko w Mińsku, a teraz one się znowu rozlały. Wcześniej było tak przy okazji ultimatum Cichanouskiej. Kiedy ona ogłosiła to ultimatum i nawoływała do strajku, to w następną niedzielę też cały kraj wyszedł na ulice. To pokazuje, że z jednej strony przemoc pozwala Łukaszence zachować władzę, ale ta przemoc nie pozwala mu zdobyć sympatii społeczeństwa i to społeczeństwo go nienawidzi. To pokazuje, że system, który został przez niego zbudowany i przed 9 sierpnia działał, opierał się na tym, że Łukaszenka ma poparcie większości społeczeństwa, albo większość społeczeństwa wierzy, że Łukaszenka ma poparcie większości, bo moim zdaniem on już od dawna nie miał takiego poparcia. Po 9 sierpnia to już jest niemożliwe. Ludzie wiedzą, że za Łukaszenką jest mniejszość i to wybitna mniejszość. On teraz może utrzymać władzę opierając się tylko na „siłownikach” (resortach siłowych-red.). Ile to potrwa, tego nie wiem, ale o Białorusi, która była przed 9 sierpnia możemy już zapomnieć. To już jest nowa rzeczywistość.