40 lat temu podczas Memoriału Janusza Kusocińskiego dokładnie zmierzono mu wynik 9,992 s, który zgodnie z ówczesnymi przepisami został zaokrąglony do 10 s, co i tak oznaczało rekord Europy. Rekord globu wynosił wówczas 9,93.
Najszybszy polski sprinter
40 lat minęło jak jeden dzień... Gdybym umiał śpiewać, to bym śpiewał jak filmowy Czterdziestolatek, a tak to chociaż powspominam. 9 czerwca to był piękny dzień, pamiętam go doskonale. Początkowo nawet w świat poszedł rezultat 9,99, mam nawet ze stadionu Skry zdjęcie pod tablicą z takim czasem. Jednak przy procedurze zatwierdzania wyniku liczonego w tysięcznych częściach sekundy zaokrąglono go w górę, czyli do 10,00
- powiedział Woronin.
Najpierw sprint na wybory
Jak podkreślił, wtedy okazji do świętowania nie było. "Po zawodach trzeba było jeszcze trening zrobić, bo to był okres przygotowań do igrzysk w Los Angeles, a potem pojechać do domu na warszawski Gocław, zjeść kolację i pójść spać" - zaznaczył. Najszybszy w kraju sprinter, który zawodniczą karierę zakończył w 1989 roku, dodał, że tym roku taka okazja do celebrowania okrągłej rocznicy się pojawiła.
W niedzielę wybieram na II Mityng Lekkoatletyczny im. Jana Dery, na zaproszenie władz miasta Tychy, które chcą uhonorować mój jubileusz. Ale najpierw... sprint na głosowanie do Parlamentu Europejskiego, bo to potrzeba i obowiązek każdego obywatela
- zaznaczył.
Rekord kontynentu odebrał Woroninowi po czterech latach, podczas igrzysk olimpijskich w Seulu w 1988 r., Brytyjczyk Linford Christie - 9,97. Póki co były lekkoatleta nie ma olimpijskiego faworyta i nie spodziewa się na igrzyskach w Paryżu niespodzianek, szczególnie że wciąż niepobity od lat pozostaje rekord świata Usaina Bolta. Jamajczyk w 2009 r. w Berlinie uzyskał 9,58 s.
Nie ma już Bolta, więc złoto na 100 m może zdobyć każdy, a niewątpliwie w czołówce będą biegacze z USA bądź Karaibów. Jamajka, Trynidad i Tobago to kuźnie talentów, a jak się przeanalizuje pochodzenie i genetykę najlepszych światowych sprinterów, nawet tych z USA czy Anglii, to w ich żyłach prawie na pewno płynie jamajska krew.
"Kolejne pokolenia zbliżają się natomiast do mojego rekordu, ale wciąż nikt nie może złamać tych 10 sekund. Wcale mnie to nie cieszy, czekam na nowych rekordzistów kraju" - dodał.
Przerażające obrazki z Warszawy
Warszawiak wspomniał, że bywa czasami na Polu Mokotowskim i z przerażeniem patrzy, że przylegający do parku obiekt Skry, który był wizytówką nie tylko Warszawy, ale całej Polski, a od lat jest ruiną.
Ostatnio rzecznik prasowy Polskiego Związku Lekkiej Atletyki chciał zrobić materiał ze mną na tym stadionie. Teren miał być ogólnodostępny, był zamknięty, ochrona nas nie wpuściła. Zdarza się. Ja się nie obrażam, bo każdy z nas ma już w życiu tyle kłopotów, że warto się ratować uśmiechem, brać takie sytuacje na wesoło
- opowiadał.

Wesoła nie jest jednak sytuacja Skry, bo nawet gdyby przeszedł remont, to w opinii Woronina nie ma szans wrócić do dawnej świetności.
Tam były trybuny na kilkadziesiąt tysięcy osób! 30 czy 40 tysięcy kibiców przychodziło na zawody. Obecnie imprezy lekkoatletyczne w Polsce nie mają już takiej widowni. Teraz to mógłby być kameralny obiekt ze stadionem bocznym i trybunami na nie więcej niż 15-20 tysięcy. Inaczej świeciłyby pustkami, a nieładnie wygląda, jak sportowcy walczą o medale, rekordy przy pustych miejscach. Lepiej, żeby kibic walczył o miejsca niż utrzymywać puste trybuny.
Podkreślił, że obiekt, na którym trenował głównie w latach 70., zawsze będzie w jego sercu.
"Pamiętam hotelik, który istniał w koronie stadionu i świetne wyżywienie. Gdy Skra upadała, przenieśliśmy się na AWF, chociaż ten też nie jest świetny, bo Warszawa przy tylu dobrych stadionach piłkarskich, na czele z Narodowym i Legią, wciąż nie ma prawdziwego lekkoatletycznego i uważam to za nieco nieeleganckie" - dodał.