Napięty i nieprzewidywalny, z powodu pandemii koronawirusa, kalendarz meczów klubowych w Eurolidze i rozgrywkach rosyjskiej VTB pozwala myśleć o grze w reprezentacji? Mam pan z tyłu głowy to, że za niespełna dwa tygodnie zespół narodowy walczyć będzie w eliminacjach mistrzostw Europy?
Mateusz Ponitka: Nie z tyłu głowy, a cały czas przed sobą. Razem z polskim związkiem staramy się dograć temat mojej gry w listopadowych eliminacjach. Wiem już, że zaległy mecz w Eurolidze z Baskonią w Hiszpanii został przełożony na 23 listopada. Czekamy na nowy termin innego zaległego meczu z Panathinaikosem. Jest spora szansa, że uda mi się dołączyć do reprezentacji, wierzę, że tak będzie. Władze klubu wiedzą, jakie jest moje nastawienie w tej kwestii.
Zabrakło pana w lutowych meczach reprezentacji w kwalifikacjach ME (Polska przegrała z Izraelem i pokonała sensacyjnie mistrzów świata Hiszpanów w Saragossie - red.) właśnie z powodu kolizji terminów Euroligi i FIBA. Dawno pana w kadrze nie było…
M.P.: Właśnie, ostatni raz na mistrzostwach świata w Chinach w 2019 r. Bardzo zależy mi na najbliższym występie. Chciałbym wrócić do znajomych twarzy. Mam dobre relacje z klubem, więc liczę na to, że dojdzie do porozumienia. Zresztą Rosjanie, moi koledzy z Zenita, w tym samym terminie będą jechali na zgrupowanie kadry. Ta sytuacja to dla mnie pewnego rodzaju furtka. Tak jak oni, chcę reprezentować swój kraj, ale decyzja ostateczna należy do klubu.
Mecze eliminacji ME z powodu pandemii odbędą się w formie turnieju "w bańce" - gospodarzem będzie hiszpańska Walencji. Polskę czeka na neutralnym terenie rywalizacja z Rumunią i Izraelem, zamiast pierwotnie dwóch meczów wyjazdowych. To korzystniejszy układ?
M.P.: Nie lubię tak oceniać. Wychodzę na mecze bez kalkulacji. Jeśli chodzi o mnie, to szczerze powiem, że lubię grać na wyjazdach, gdy kibice rywala są za swoim zespołem i przeciw mojej drużynie. Szanse "w bańce" w Walencji wydają się wyrównane, tu nie ma co się zastanawiać, co by było gdyby.
Miesiąc temu Zenit poinformował o ognisku koronawirusa, pan także był zakażony. Czy jest pan już w pełni sił? Czy cały zespół wrócił do wysokiej formy prezentowanej na początku sezonu, gdy wygrał dwa mecze w Eurolidze i cztery w lidze VTB? W niedzielę Zenit pokonał wysoko 94:74 pana były klub Zastal w Zielonej Górze w rozgrywkach VTB.
M.P.: To był dopiero nasz trzeci mecz po powrocie z kwarantanny. Jesteśmy głodni gry i potrzebujemy maratonu spotkań, zresztą on się właśnie zaczyna. Od środy, w ciągu sześciu dni, rozegramy w Eurolidze trzy mecze. Z formą nie jest źle, ale kwarantanna wszystkim dała się we znaki, mimo, że większość z nas przechodziła zakażenie łagodnie. Przed powrotem do treningów wszyscy przeszli kompleksowe badania. U mnie płuca były i są czyste, serce bije jak dzwon i szybko wracam do formy. Na pewno jako drużyna potrzebujemy czasu, by grać tak, jak na początku sezonu.
Jak pan ocenia poziom europejskich rozgrywek w tej pandemicznej scenerii? Co jest największym problemem?
M. P.: Zdecydowanie to, że gramy w pustych halach. Przecież normalnie występujemy dla ludzi, z kibicami wygląda wszystko zupełnie inaczej… W tej sytuacji codziennie robione testy PCR, czy kłopoty z podróżami, szczególnie dla nas, bo Rosja jest zamknięta totalnie, jeśli chodzi o połączenia międzynarodowe, schodzą na drugi plan. Dziwne czasy nastały. Nic nie poradzimy. Musimy być elastyczni i adaptować się do sytuacji.
W minionym sezonie miał pan kilka poważniejszych urazów i kontuzji. Jak się pan czuje fizycznie w obecnych rozgrywkach?
M.P. Wszystko jest OK. Przepracowałem mocno covidowy czas i przygotowania przed sezonem. Poza tym mamy inny zespół i każdy inaczej w nim funkcjonuje. To wszystko pomaga w budowaniu i utrzymaniu fizycznej formy. Mam nadzieję, że limit kontuzji i nieszczęśliwych wypadków (m.in. wstrząs mózgu po faulu rywala - red.) wyczerpałem w minionym sezonie.