Rafał Dobrowolski (ŁLKS Karima Prząsław), Przemysław Konecki (UKS Orlik Goleszów) i Łukasz Przybylski (A3D Toszek Boguszyce) zdobyli w Berlinie złoty medal łuczniczych mistrzostw świata w rywalizacji drużynowej w łuku bloczkowym. W finale po barażu pokonali Duńczyków.
W meczu o złoto Polacy zwyciężyli Duńczyków Tora Bjarnarsona, Martina Damsbo oraz Mathiasa Fullertona po barażu 30:30 mając trafienie bliższe centrum tarczy od rywali. Wcześniej oba zespoły zgromadziły po 233 punkty.
Biało-czerwoni nie byli zaliczani do grona faworytów. Jednak okazali się najlepsi i dzięki nim Mazurek Dąbrowskiego zabrzmiał w czasie czempionatu globu po raz pierwszy od 1971 roku, kiedy to w angielskim Yorku mistrzyniami świata zostały w rywalizacji drużynowej: Maria Mączyńska, Jadwiga Szoszler, później Wilejto oraz Irena Szydłowska.
Na finał wyszła drużyna, trzech facetów, którzy chcieli coś osiągnąć. Przyjechaliśmy bowiem do Berlina z orzełkiem na piersi po swoje, z mocnym postanowieniem walki do ostatniej strzały. Jak widać wszystko nam się udało. Staraliśmy skoncentrować się wyłącznie na sobie, nie patrząc, jak idzie przeciwnikom no i oczywiście licząc na szczęście
- powiedział Rafał Dobrowolski.
Daleki jestem od stwierdzenia, że nam się udało. Jak widać w finale mieliśmy nerwy ze stali. Po prostu byliśmy lepsi, tworząc silną drużynę, która przebijała się przez turniej z wolą osiągnięcia dużego sukcesu
- mówił po konkursie Łukasz Przybylski.
W pierwszej serii rywalizacji z Duńczykami obie drużyny zgromadziły po 58 punktów. Kolejną wygrali Polacy 59:58, trzecią rywale 58:57, a w ostatniej padł remis 59:59. W tej sytuacji konieczny był baraż. Obie ekipy strzelały same dziesiątki. Najbliżej "iksa" wylądowała strzała Przemysława Koneckiego gwarantująca Polakom złoty medal.
Takiego zaciętego meczu w wykonaniu Polaków nie widziałem od dawna. W finale same dziesiątki strzelał Łukasz Przybylski. Dobrym duchem zespołu był Rafał Dobrowolski, który go scementował
- powiedział kierownik wyszkolenia w Polskim Związku Łuczniczym Jacek Maciaszek.