Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Wołodźko: Orwell znów aktualny. Nastał rok 1984

21 stycznia minęła 75. rocznica śmierci Erica Arthura Blaira, lepiej znanego światu jako George Orwell. „Rok 1984”, który sam autor uważał za powieść nieudaną, w zimnowojennych czasach była traktowana jako jeden z kluczy do interpretacji totalitarnej rzeczywistości. W czasach tzw. końca historii angielski pisarz wciąż był szanowany, lecz rzadziej cytowany. Dziś znów wraca do łask – jego ponura dystopia znakomicie opisuje coraz więcej elementów otaczającej nas rzeczywistości. Mowa również o Polsce za rządów Donalda Tuska.

Propaganda
Propaganda
obraz wygenerowany przez sztuczną inteligencję - Grok AI

W chętniej czytanej przez lewicę książce „Ministerstwo Prawdy. Biografia »Roku 1984« Orwella” Dorian Lynskey przypomina, że „jego książka była zwieńczeniem lat myślenia, czytania i pisania o utopiach, superpaństwach, dyktatorach, więźniach, propagandzie, technologii, władzy, języku, kulturze, klasie, płci, wsi, szczurach i wielu innych tematach”. Jej chropowata, momentami nużąca fabuła okazała się jednym z najbardziej przejmujących opisów totalitarnego piekła, które na dobre określiło historię XX wieku. Przenikliwość autora, wyrazistość sformułowań, wielość wniosków, jakie dało się wyciągnąć z jego powieści, sprawiały, że „Rok 1984” wzięli za swój „socjaliści, konserwatyści, anarchiści, liberałowie, katolicy i wszelkiego rodzaju libertarianie” – dodaje Lynskey. 

Podkreślmy ważną rzecz: książka Orwella była zakazana w Polsce Ludowej. Terminy takie jak „nowomowa”, „Wielki Brat”, „Policja Myśli”, „dwójmyślenie” i „Ministerstwo Prawdy” zbyt wiele mówiły o realiach autorytarnego państwa, podległego sowieckiej Rosji. Zbyt wiele o tamtych czasach opowiadała okrutna fabuła, ukazująca, w jaki sposób polityka sprzęgnięta z technologią służą łamaniu ludzkich umysłów, sumień i uczuć. W ostatnich dekadach odwołania do najsłynniejszych antyutopijnych powieści twórcy „Folwarku zwierzęcego”, stworzonych przez niego pojęć i fraz strywializowały się nieco. „Istny Orwell” – mówiliśmy, opisując każdą polityczno-medialną groteskę czasów III RP. Wiele wskazuje na to, że angielskiego pisarza, który tworzył niemal przed stuleciem, znów trzeba czytać znacznie uważniej i wnikliwiej.

Ponura wizja Zachodu

W Polsce „Rok 1984” kojarzymy przede wszystkim z sowieckim totalitaryzmem i jego PRL-owską odmianą. Z propagandą i przemocą tamtych czasów. Doświadczenie podpowiadało jednak, że niecały świat jest tak straszny jak literacka wizja, że Zachód jest w gruncie rzeczy pozytywnym punktem odniesienia. Orwell szedł znacznie dalej, był o wiele bardziej ponury: w jego wizji cały świat zmieniał się w pole walki między globalnymi, dystopijnymi imperiami, z których każde – najprawdopodobniej – stosowało podobne metody socjotechniki, przemocy, propagandy, by utrzymać w ryzach zniewolone i ogłupiałe narody. Zachód Orwella – pokazany w „Roku 1984” – wcale nie jest oazą demokracji, wolności, pluralizmu, prawdy. Przeciwnie, akcja jego powieści toczy się w klaustrofobicznym Londynie, bardziej szarym i pełnym beznadziei niż niejedno miasto na wschodzie Europy w czasach sowieckiej dominacji. 

Obywatele Oceanii nie tylko podlegają ciągłej inwigilacji i indoktrynacji. Są traktowani i karmieni jak bydło: pastylka sacharyny, kubek Kawy Zwycięstwa (bez mleka), pajda chleba, kostka sera, blaszana miska gulaszu – „ohydna płynna maź podobna do rzygowin z preparatem mięsnym”.

Pisarz doskonale zdawał sobie sprawę, że dystopijny reżim polityczny nie będzie sprowadzał się wyłącznie do brutalności i kłamstw aparatu przemocy i propagandy. Będzie wymagał biologicznego upodlenia człowieka, sprowadzenia go do bydła, masowo karmionego z pomocą centralnie planowanej gospodarki żywienia. Wszak człowiek jest istotą fizyczno-duchową: uderzenie w ciało łamie ducha, odebranie uroku i wykwintu elementarnym potrzebom upokarza ludzi, przekreśla ich prawo do dobrego życia. Inżynieria społeczna, techniki komunikacji i pozostałe technologie jako narzędzia kontrolowania mas to zbyt często lekceważony element orwellowskiej wizji nieludzkiej przyszłości Europejczyków. 

Demoliberalizm na wyczerpaniu

Po II wojnie światowej zachodnie elity w ramach fundamentalnej umowy społecznej zagwarantowały obywatelom, że przemoc w polityce zostanie ograniczona do minimum i demokratycznym wolnościom będzie towarzyszył jak najpowszechniejszy kapitalistyczny dobrobyt. Nie był to idealny świat, ale dotrzymano w nim wielu obietnic. Właśnie dlatego patrzyliśmy na Zachód z nadzieją, choć nie brakowało powodów do obaw. Wielu satysfakcjonował prosty podział: to, co kojarzone z Zachodem, jest dobre; to, co mamy u siebie – złe. Z czasem prosta dychotomia czasów PRL przerodziła się w bardziej skomplikowany ideowy konflikt, który przetrwał do naszych dni. Bezkrytyczni piewcy zachodniej Europy stali się niepoprawnymi liberałami, zasilili też szeregi tęczowej lewicy. Utożsamili europejskie dziedzictwo z pooświeceniowym, skrajnie zsekularyzowanym porządkiem metapolitycznym. 

Ludzie bardziej sceptyczni, kierując się motywami religijnymi, ideowymi, geopolitycznymi, społecznymi, gospodarczymi i demograficznymi, ostrzegali, że Stary Kontynent, sprowadzony do coraz bardziej lewicowo-liberalnego projektu Unii Europejskiej, zmierza w ślepą uliczkę. Wielu dawało się jednak uspokoić zapewnieniami, że tylko taka Europa jest gwarantem obywatelskich swobód, demokratyczno-liberalnego ładu, metapolitycznego umiaru i kapitalistycznego rozwoju. I jeszcze jedno: naiwnie kojarzyliśmy ją z brakiem przemocy jako istotnego narzędzia sprawowania polityki. Tak jakby Francja, kraje skandynawskie, Niemcy albo Anglia nie potrzebowały coraz większej dozy policyjnej przemocy do tłumienia zamieszek. I to nie tylko wobec migrantów z krajów Afryki i Azji.

Miks show-biznesu i propagandy

Gdzie w tym miejsce dla Orwella? Dziś nawet do liberalno-lewicowych publicystów i konserwatystów na garnuszku George’a Sorosa dociera, że zachodnia Europa w powojennym, demoliberalnym wydaniu umiera. Oni chętnie obarczają za to odpowiedzialnością prawicowy populizm. Nie potrafią przyznać, że źródło choroby kryje się w zachodnich elitach, teoretycznie wciąż odwołujących się do lewicowego i liberalnego „katalogu wartości”, w praktyce coraz bardziej skupionych na sposobach zachowania władzy politycznej i symbolicznej, wobec fiaska ich wizji „rozwoju”. I coraz chętniej nakładających nowe ciężary na barki obywateli europejskich państw. Wszystko to rzekomo dla naszego dobra, ale coraz mniej jest chętnych, by wierzyć, że mieszkańcy kryształowych pałaców unijnych stolic w ogóle rozumieją, czym miałoby ono być. Orwellowska dystopia była pełna przemocy. Już dziś można wyobrazić sobie jej wersję mniej brutalną, opartą na najnowocześniejszych technikach propagandy.

Liberalne elity, chętnie oskarżające swoich polityczno-ideowych przeciwników o putinofilię, wiele nauczyły się od postsowieckich mediów. Peter Pomerantsev, autor książki „Jądro dziwności: Nowa Rosja”, ponad dekadę temu pisał o putinowskich środkach przekazu, że to połączenie „show-biznesu i propagandy, balansujące między oglądalnością a autorytaryzmem”. Pomyślmy o celebrytach plujących na PiS, grubych rybach infotainmentu; o wpływowych kanałach dezinformacji, pracujących na rzecz „demokracji walczącej”, której jednym z celów jest skrajne ograniczenie wolności słowa w Polsce; pomyślmy o Rafale Trzaskowskim, kandydacie KO na prezydenta Polski, który niemal z dnia na dzień jest w stanie zmienić zdanie w dowolnej sprawie, czego dziwnym trafem nie są w stanie wychwycić transmitujące jego wypowiedzi mainstreamowe stacje telewizyjne. 

Ministerstwo Prawdy Oceanii byłoby dumne z nich wszystkich: dwa plus dwa może równać się pięć, jeśli pomoże to oszukać masowego odbiorcę, coraz bardziej znieczulonego na jawne manipulacje. To zaranie świata wykreowanego w wyobraźni Orwella – minus niekontrolowana przez nikogo poza władzą policyjna przemoc. Ale i jej zalążki kryją się już w świecie rządzonym przez „liberałów i demokratów”, przez ludzi, którzy chętnie twierdzą, że w odróżnieniu od populistów kierują się racjonalnie i obiektywnie pojmowaną prawdą i dobrem. Twórca „Roku 1984” zaśmiałby im się prosto w twarz.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#cenzura #wolność słowa

Krzysztof Wołodźko