Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Straszenie cenzurą, czyli początek końca smutnej fary. Mucha: Nie mogą domknąć systemu medialnego, więc jątrzą

„Miała być demokracja, a tu każdy wygaduje, co chce” – miał powiedzieć swego czasu Lech Wałęsa. Ten przypisywany byłemu prezydentowi cytat dość dobrze obrazuje postawę elit koalicji 13 grudnia i ich coraz śmielej artykułowane postulaty cenzury informacji i wolności słowa. Celem ich ataku są media społecznościowe i Telewizja Republika - pisze Wojciech Mucha w "Gazecie Polskiej".

Donald Tusk
Donald Tusk
Zbyszek Kaczmarek - Gazeta Polska

Po najeździe ludzi Bartłomieja Sienkiewicza na media publiczne i siedzibę Polskiej Agencji Prasowej politycy rządzącej koalicji triumfowali. Nic dziwnego, zglajszachtowanie polskiej prawicy i rozpoczęcie operacji „domknięcia systemu” nie mogło dokonać się bez uprzedniego zawłaszczenia przekazu informacyjnego. Tusk i jego ludzie zadziałali zgodnie ze scenariuszem watażków, którzy dokonując zamachu stanu, pierwszy swój rajd wykonują w stronę wieży telewizyjnej i siedziby ogólnokrajowej rozgłośni, zajmują je i w ten sposób pozbawiają społeczeństwo wiedzy o rzeczywistych wydarzeniach w kraju. 

„Porządek zapanuje w Warszawie”

Po tej operacji miało już pójść gładko: Polska miała stać się poligonem doświadczalnym dla zakusów liberalnego zamordyzmu jak „dorżnąć watahy”.

Tak zwany cywilizowany świat – od Unii Europejskiej po rządzone przez liberałów USA – odwracał od tego oczy, milcząco potakując, bo przecież „walka z populizmem wymaga realiów demokracji walczącej”. Spodziewano się zapewne, że, cóż, może metody nieładne, ale dzięki nim szybko „porządek zapanuje w Warszawie”, by zacytować ministra spraw zagranicznych Francji Horace’a Sébastianiego wypowiedziane w 1831 roku na wieść o zdobyciu Warszawy przez tłumiące powstanie listopadowe rosyjskie wojska.

Szczęśliwie wprowadzenie takiego porządku zdaje się oddalać, choć nie znaczy, że przestaną próbować. 

Dowodem na to są coraz bardziej histeryczne próby ograniczenia w Polsce wolności słowa, w tym potężne ataki na Republikę – od niewpuszczania jej dziennikarzy na konferencje prasowe po coraz głośniejsze pomruki o próbach odebrania stacji koncesji na nadawanie. Straszył już tym Krzysztof Gawkowski, któremu nie podobała się krytyka braku transparentności WOŚP, wzywała do tego Magdalena Adamowicz, żona zamordowanego przez szaleńca prezydenta Gdańska, która mówiła wręcz, że Republika „nie ma prawa istnieć”, bo po nocnym przesłuchaniu jakiś biedak miał stwierdzić, że do bluzgów na Owsiaka miał przekonać się po oglądaniu „R”.

"Wyborcza" w stanie gotowości

To oczywiście próby żenujące, ale takie będą podejmowane. Oto w „Gazecie Wyborczej” Agnieszka Kublik w rozmowie z prof. Tadeuszem Kowalskim, przedstawianym jako „jedyny członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, który nie reprezentuje PiS”, wprost zastanawiają się, co zrobić, by odebrać koncesję Telewizji Republika. 

Kogo reprezentuje Agnieszka Kublik z „Wyborczej”, wiemy doskonale. Kogo z kolei reprezentuje prof. Kowalski, można się domyślić po lekturze. Oto powiada on na przykład, że „całość programu TV Republika” budzi zastrzeżenia, i zgadza się z Kublikową, która nawet nie pyta, tylko z żalem stwierdza, że stacja „sieje nienawiść wobec Jurka Owsiaka i nadal nadaje”. Sam Kowalski zdaje się przedstawiać także teoretyczny proces, który może czekać Republikę, gdyby koalicji 13 grudnia udało się przejąć Radę: „KRRiT może nakładać kolejne kary, aż w jakimś momencie stwierdzić, że nadawca nie wykonuje zobowiązań koncesyjnych” – czytamy. 

Co ważne, wyraźnie niezaspokojona tą krętą ścieżką pracownica „Wyborczej” dopytuje, czy aby uporczywym naruszaniem ustawy nie jest… nazywanie bodnarowców „bodnarowcami” (sic!), i niemal wyciąga z Kowalskiego deklarację, że tak, jego zdaniem istnieje podstawa, „by powiedzieć: albo się poprawisz, albo stracisz koncesję”. 

Można się więc spodziewać, że gdyby do KRRiT, podobnie jak do TVP czy Prokuratury Krajowej, zdecydowali się wejść „silni ludzie”, to taka właśnie będzie logika ataku. „Do KRRiT wpłynęło około 6 tys. skarg na Republikę” – mówi Kowalski. I choć można domyślać się ich autorstwa i merytorycznej zawartości, to zapewne by wystarczyło. 

Przepisy zgodne z duchem „prawa tak, jak je rozumieją”

Na tym jednak nie koniec. Władza planuje wprowadzić opisany przez „Dziennik Gazetę Prawną” projekt przepisów, które umożliwią Urzędowi Komunikacji Elektronicznej (UKE) blokowanie treści w internecie bez konieczności decyzji sądowej. Decyzje te miałyby być podejmowane przez prezesa UKE błyskawicznie (od dwóch do 21 dni) i mogłyby być zaskarżone jedynie do sądu administracyjnego. Przeciwko proponowanym zapisom zaprotestowała m.in. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. 

I nic dziwnego – przepisy owe są pisane zgodnie z duchem „prawa tak, jak je rozumieją”, i zdają się dawać ustawodawcy pełną dowolność w zakresie blokowania treści. I choć są pochodną unijnych rozwiązań (unijnego rozporządzenia – Aktu o usługach cyfrowych), to w zasadzie niczym nie różnią się od cenzorskich ingerencji z okresu PRL. 

Informacja o tych planach wywołała burzę. Po fali krytyki wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski orzekł łaskawie, że „nie zamierza zawieszać platformy X ani portali społecznościowych” i wprowadzi zapisy pozwalające się od cenzorskiej decyzji odwołać. Jednak już w sobotę (18 stycznia) na antenie RMF FM zapowiedział wprowadzenie jeszcze w styczniu „planu ochrony wyborów w cyberprzestrzeni”. Straszył przy tym, a jakże, rosyjskimi wpływami. „Dzisiaj Rosjanie chcą wpłynąć na polskie wybory” – powiedział. Szczegółów jednak nie podał, mówiąc jedynie o niemożliwych do weryfikacji działaniach Rosjan „w zaciemnionej części internetu – w darknecie”. 

Konserwatyzm w ofensywie

Szczegóły tego, dlaczego władza tak bardzo zasadza się na wolność słowa, są doskonale znane. Trudno nie odnieść wrażenia, że jest to odpowiedzią na to, że pomimo usilnych starań władzy systemu medialnego nie udaje się domknąć. 

W ciągu roku od najazdu na media publiczne opór społeczny poskutkował erupcją kanałów na YouTube, mniejszych i większych inicjatyw medialnych i publicystycznych, niesamowitą wręcz aktywnością konserwatywnych użytkowników w mediach społecznościowych i – co najważniejsze – potężnym rozwojem Telewizji Republika i innych mediów Strefy Wolnego Słowa, który dokonał się przy wsparciu Widzów i Czytelników rozumiejących powagę sytuacji. Dziś to tam odbywa się nieskrępowana debata, a poziom zaangażowania użytkowników jest prawdopodobnie największy w historii. 

To wszystko wpisuje się jednak w szerszy trend. Z jednej strony mamy oczywiście reakcję obronną na zakusy Tuska, by zostać kieszonkowym dyktatorkiem, ale z drugiej – cóż – nie należy zapominać, że to, co dzieje się w Polsce, jest często wynikiem ruchu tych najważniejszych światowych płyt tektonicznych. Te z kolei zatrzeszczały bardzo mocno. Mowa oczywiście o trzęsieniu ziemi w USA w związku z wygraną Donalda Trumpa i idącej za tym ze Stanów konserwatywnej fali. Fali, która – trudno mieć wątpliwości – na pewno podmyje fundamenty budowanego w Europie z uporem maniaka nowego, wspaniałego świata. 

Wiedzą to także ludzie po umownej drugiej stronie barykady. By nie być gołosłownym, warto wspomnieć o przypadku radnego PO (!) Pawła Lecha, który za występy w Republice został zawieszony przez partię na pół roku. Ta próba kneblowania nie zrobiła jednak na nim większego wrażenia. „Będę tam chodził” – powiedział i w rozmowie z „Wyborczą” uzasadnił to... zwycięstwem Trumpa. „Świat się zmienił, a moi koledzy z Platformy Obywatelskiej chyba jeszcze tego nie zauważyli” – powiedział, wskazując na wzrost poparcia dla prawicy w całej Europie i zmianę nastrojów w Polsce, w tym spadki poparcia dla Rafała Trzaskowskiego i wzrost notowań Karola Nawrockiego. 

Dowody słabości trzynastogrudniowców

To dlatego dla koalicji 13 grudnia wygranie wyborów prezydenckich jest ich „być albo nie być”. Jest jedynym sposobem, by utrzymać się przy politycznym życiu, by przetrwać. O ile jeszcze przed wyborami w USA mogła ona zakładać, że zwycięstwo Kamali Harris nie zmieni nic w liberalno-demokratycznym paradygmacie, że poczucie beznadziei po stronie prawicowych wyborców w Polsce sprawi, iż część z nich wybierze emigrację wewnętrzną, dzieje się dokładnie odwrotnie. Dziś to „demokracja walcząca”, jaką jeszcze przed wyborami w USA chciał wprowadzać Tusk, jest w odwrocie. Aby przetrwać, musi ona spróbować „dowieźć” wybory prezydenckie. 

To dlatego wciąż jeszcze będą próbować ataków. Tych pomniejszych, jak działanie marionetkowego „likwidatora” Radia Poznań, który zaordynował zdjęcie z serwisów YouTube tej rozgłośni kilkuset odcinków „Wywiadu z chuliganem” autorstwa Piotra Lisiewicza i zmuszał dziennikarzy tej rozgłośni do podpisania apelu atakującego naszego redakcyjnego kolegę (apel opublikowano bez podpisów). Ale to też zakusy na koncesję Republiki czy pojawiające się całkiem oficjalnie pomysły na nieuznanie wyniku wyborów i zarządzanie Polską z poziomu pełniącego obowiązki prezydenta RP marszałka Sejmu. 

To stąd ataki na oślep, wszystkie te mające pokazać siłę „rozliczenia”, będące w rzeczywistości wyrazem słabości i dowodem na to, że Tuskowi i jego ludziom sprawy wymykają się spod kontroli. O ile bowiem przez pierwsze pół roku mogło to budzić pewien rodzaj grozy, dziś coraz częściej wywołuje wzruszenie ramion – widać, że to bezradna panika, jeszcze uciążliwa, ale prawdopodobnie to już początek końca, pogróżki nierobiące większego wrażenia na nikim poza najtwardszym elektoratem, śniącym o więzieniach zapełnionych zagłodzonymi pisowcami. 

Pogróżki jak te wobec Mateusza Morawieckiego, który na zapowiedź zniesienia mu immunitetu za działania w celu przeprowadzenia tzw. wyborów kopertowych powiedział na antenie Telewizji Republika: – Uchylajcie, ścigajcie, ja osobiście sam bardzo chętnie się  go zrzeknę – prychnął, niemal wzruszając ramionami. – Czynsze rosną niebotycznie, energia, gaz w górę, masło bardzo drogie, a oni zajmują się ściganiem opozycji – dodał.

Groźni ludzie o zamordystycznym usposobieniu

Ale oczywiście to wciąż bardzo groźni ludzie o zamordystycznym usposobieniu, mający po swojej stronie koryfeuszy, jak wspomniana Kublik z „Wyborczej” czy niejaka dr Katarzyna Bąkowicz z SWPS, jedna z ekspertek od „raportu Stróżyka”, która w rozmowie w Polsacie rozmarzyła się, „by było tak, jak w Niemczech”, gdzie „za umieszczenie w internecie komentarza, który jest albo mową nienawiści, albo jest kłamstwem, albo jest dezinformacją, jest możliwość wyrzucenia człowieka z pracy”. 

Co jest jednak „mową nienawiści, kłamstwem, dezinformacją”? Cóż, sama Bąkowicz mówiła, że powinny to regulować… rezolucje unijne. Jednocześnie znów powołała się na „przykład niemiecki”. „Niemcy potrafią sobie zbiurokratyzować wszystko, to też sobie zbiurokratyzowali” – powiedziała, zapewne nieświadomie dając widzom pole do nienajlepszych historycznych skojarzeń. 

Tak, to groźni ludzie o zamordystycznym usposobieniu. Ci groźni ludzie są jednak w odwrocie i wiedzą o tym. Mogą używać siły, mogą straszyć cenzurą i nawet usiłować ją wprowadzać, to już jednak początek końca tej smutnej farsy. Ważne, by i obóz niepodległościowy miał tego świadomość. 

 



Źródło: Gazeta Polska

Wojciech Mucha