Przesuwane na bliżej nieokreślony termin zabiegi, likwidowanie poszczególnych oddziałów w placówkach medycznych i bezczelne wypowiedzi polityków obozu rządzącego o tym, że "można jechać do innego miasta", by skorzystać z polskiej ochrony zdrowia, jeśli jest to problematyczne nieopodal miejsca zamieszkania. To tylko kilka elementów świadczących o tym, że NFZ jest wręcz w zapaści. Luka w tegorocznym budżecie NFZ może wynieść aż 14 mld zł.
I choć w obliczu presji społecznej i medialnej, do kasy NFZ wpłynęło 3,5 miliarda złotych, dziura wciąż jest potężna. Jak zapowiada szefowa resortu zdrowia, być może wpłynie jeszcze miliard pochodzący z obligacji, by ratować sytuację. Jest to jednak wciąż stanowczo za mało.
"Szpitale nie działają na 100 procent"
Gościem Republiki był dziś Jakub Kosikowski, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej, który opowiedział nieco więcej na temat dramatycznej sytuacji w budżecie polskiej ochrony zdrowia.
Przesuwanie, odwoływanie zabiegów na "po Nowym Roku" to jest takie ruchome święto polskiej ochrony zdrowia. Ono, pomijając okres pandemii, jest corocznym zjawiskiem. Media co roku o tym piszą. Przecież rok temu było dokładnie tak samo. W tym roku jednak brakuje aż 10 miliardów złotych - jeszcze. Jeszcze chwilę temu brakowało 14 mld. W przyszłym roku będzie brakowało 23, a to czego brakowało w tym, przejdzie na kolejny rok. Naszym zdaniem dochodzimy do momentu, kiedy ta masa krytyczna - przesunie pacjentów, brak środków, powoduje, że ten system jest zupełnie już dysfunkcyjny i niewydolny.
– przyznał.
Na uwagę, że chociażby rzecznik rządu - Adam Szłapka mówi o tym, iż sytuacja jest opanowana, rzecznik NIL odparł: "bo politycy przywykli do przekazywania takiej informacji. To nie jest zjawisko nowe, jest to zjawisko coroczne, niezależnie od tego, kto rządził, z pominięciem okresu pandemii. To nie jest łatwa sytuacja. Reformy wymagają jakiegoś planowania - i to powyżej horyzontu zdarzeń jednej kadencji".
Zapytany o to, czy "to planowanie jest", odpowiedział: "nie. Plan to dotrwać do wyborów. Te zmiany, które zapropnowała p. minister mają spowodować, że w przyszłym roku tych pieniędzy nie zabraknie. A nie zabraknie dlatego, że będzie ich tyle, ile potrzeba, tylko, że będziemy je wolnieć wydawać".
A to nie jest tak, że NFZ płaci pensje pielęgniarce i lekarzowi, a potem zostaje na leczenie... To jest tak, że NFZ płaci w 100% na leczenie, a dopiero z tego, co za leczenie zarobi szpital, wypłacane są pensje. Teraz mamy do czynienia z sytuacją, że w szpitalach jest personel, ale nie ma pieniędzy nawet na to, by ci lekarze i pielęgniarki leczyli pacjentów w ramach tego, co robią na codzień
– mówił, dodając, że... "szpitale nie działają na 100 procent".
Kosikowski powiedział także, jak duża jest skala tego zjawiska. Powołał się tu na przytaczany przez naszą redakcję wpis Janusza Cieszyńskiego.
Dostajemy zgłoszenia od lekarzy. Mamy takich zgłoszeń kilkadziesiąt. Z wielu szpitali jest to kilka oddziałów. Dzisiaj minister Cieszyński publikował taką listę 10 szpitali - to ze zgłoszeń, które mamy od lekarzy, pokrywa się jedna. Czyli widać, że nikt tak naprawdę nie ma pełnego obrazu tego zjawiska. Problem polega na tym, że bardzo niechętnie chcą o tym mówić dyrektorzy. Oni stają przed wyborem: albo chcemy leczyć ludzi i narazić się na odpowiedzialność karną, albo etycznie wątpliwe odsyłanie tych pacjentów. Nikt nie chce się pochwalić, ani przyznać w mediach, że faktycznie tych pacjentów przesuwa.
– przyznał.