Trwa opozycyjna akcja dyskredytacji i obrażania ministra zdrowia. W weekend na warszawskich przystankach zawisły plakaty uderzające w prof. Szumowskiego i jego rodzinę. Straszono polityka, który swoimi zdecydowanymi działaniami sprawił, że pandemia koronawirusa w Polsce ma zdecydowanie lżejszy przebieg niż w innych krajach Europy odpowiedzialnością karną za rzekome nadużycia. Czy to zwyczajna taktyka opozycji czy może przekraczanie kolejnych granic? Zapytaliśmy o to politologów.
Na niektórych warszawskich przystankach autobusowych w weekend pojawiły się hejterskie plakaty z tytułem "Ewangelia wg Łukasza Sz.", które były wymierzone w ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego i jego rodzinę.
Dotychczas trudno jednoznacznie wskazać autora i zleceniodawcę tej skandalicznej akcji, ale wiele wskazuje na to, że w sprawę zamieszane są środowiska sprzyjające Platformie Obywatelskiej, a także warszawski ratusz. Przestrzeń reklamowa na warszawskich przystankach należy do spółki AMS, wchodzącej w skład holdingu "Agory".
Dr hab. Przemysław Żurawski vel Grajewski, politolog Uniwersytetu Łódzkiego:
- Minister Szumowski jest twarzą sukcesu polskiego rządu w walce z pandemią koronawirusa. Ofiary w Polsce nie liczą się nawet w tysiącach, bo mamy jeden tysiąc z hakiem, w sytuacji, gdy w państwach o porównywalnej wielkości, na przykład Hiszpanii, jest to rząd dziesiątek tysięcy zmarłych. Po stronie opozycji istnieją tylko dwie możliwości działania. Albo kwestionowanie liczb, sugerowanie, że mamy w Polsce do czynienia z jakimś spiskiem, który powoduje, że dane w Polsce są zaniżone. Jest to jednak niewiarygodne, trudne do uwierzenia, na to może nabrać się tylko żelazny elektorat, który uwierzy we wszystko.
Albo mogą dezawuować człowieka, który jest autorem sukcesu, czyli ministra Szumowskiego, wymyślając rozmaite inne historie. I ta akcja przystankowa to właśnie akcja polityczna skierowana do żelaznego elektoratu antypisowskiego, który uwierzy we wszystko. Jest to element osłabienia obrazu skutecznego rządu, który poradził sobie z tym wyzwaniem, z którym większość europejskich rządów sobie nie poradziła. Jest to element kampanii wyborczej, w której sukces w walce z pandemią jest jednym z istotnych atutów urzędującego prezydenta, jako przedstawiciela obozu rządzącego i dlatego głównego autora tego sukcesu trzeba odsądzić od czci i wiary, żeby nie był lokomotywą napędową tego obozu. Temu to służy.
Moim zdaniem politycznie jest to nieskuteczne i dlatego teraz się z tego wycofano, bo jest to zwykłe przekonywanie przekonanych. Żaden elektorat opozycyjny nie przyrośnie po takiej akcji. To tylko utwardzenie własnego elektoratu i to głównie stołecznego. Większość wyborców jest niechętna do wszelkich ekstremizmów, a tutaj ukazano się jako przedstawicieli ugrupowań ekstremalnych, którzy przed żadną akcją się nie cofną.
Profesor Kazimierz Kik, politolog Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach:
- To jest przekroczenie pewnych granic. Po pierwsze, zadajemy sobie pytanie, w kogo interesach jest rozwieszanie tych plakatów, jeżeli byśmy szukali sprawców. Sprawa jest oczywista, że to jest w interesie opozycji, tylko pytanie której. Nie sądzę, żeby robiła to Lewica, PSL, czy Konfederacja, więc adresat jest oczywisty. Wydaje mi się, że jest to wyraz pewnej taktyki punktowego nękania rządu. Punktowe nękanie rządu to znaczy osłabienie wiarygodności osób, które dotychczas w kręgu Prawa i Sprawiedliwości cieszyły się dużą wiarygodnością.
Podawanie do sądu, do prokuratury wicepremiera czy atakowanie Szumowskiego to takie punktowe uderzenia w filary wiarygodności PiS-u. Ta taktyka sprawdza się. Ona opiera się na takiej zasadzie "oplujmy, a zawsze coś zostanie na oplutym". Myślę, że to nowy rozdział taktyki destrukcyjnej w walce politycznej. To taktyka naporu i ciągłego spychania do defensywy rządzących. Te plakaty to również odbieranie wiarygodności poprzez ośmieszanie.