Zapewne wszyscy doskonale pamiętamy histeryczne zadymy tzw. ekologów, w związku z koniecznymi działaniami Lasów Państwowych, które miały chronić Puszczę Białowieską, a także przyległe do niej obszary leśne, przed inwazją kornika drukarza. Każdy temat, za pomocą którego można było uderzyć w rząd PiS był chętnie przez eko-terrorystów podejmowany. - Podlasie stanęło na krawędzi największej katastrofy lasów, może nawet w historii. Bo kiedyś nie było durnych ekologów - alarmuje zrozpaczona internautka, której kilkusetletni las będzie musiał być wycięty w związku z postępującą inwazją kornika drukarza.
To, że niektóre organizacje ekologiczne działają koniunkturalnie i często spełniają także oczekiwania sprzyjających im polityków i lobbystów, nie jest już chyba dla nikogo tajemnicą. Jak tłumaczył w sierpniu br. dziennikarz „Gazety Polskiej Codziennie” Jacek Liziniewicz, na przykładzie finansów np. Greenpeace widać, że organizacje ekologiczne czerpią coraz mniej korzyści z odpisów od podatków Polaków, a coraz więcej od osób prawnych.
- Tymi osobami prawnymi są przeważnie finanse z zagranicy – wskazał Liziniewicz, komentując obstrukcyjne działania ekologów w programie Doroty Kani „Koniec systemu”, na antenie Telewizji Republika.
Jednym z oficjalnych dogmatów tzw. ekologów jest konieczność zachowania naturalnych procesów biologicznych w puszczy, bez względu na możliwe konsekwencje.
Efektem tych działań, za czasu rządów koalicji PO-PSL (w 2012 roku), ale także zmian prawnych, ograniczających pozyskanie drewna i definicji starego lasu, jest coraz bardziej dramatyczna sytuacja - już nie tylko w samej puszczy – ale także w okalających ją lasach na Podlasiu.
Przed kilkoma dniami jedna z internautek zamieściła przejmujący wpis na portalu społecznościowym, w którym opisuje sytuację lasu, który znajduje się w rękach jej rodziny od ponad 600 lat.
- Cały kompleks został zaatakowany z niebywałą siłą przez kornika. Inwazja idzie od Białowieży i dotarła już do lasu w prostej linii oddalonego o 100 km. Wg. nadleśniczych, całe Podlasie stanęło na krawędzi największej katastrofy lasów, może nawet w historii. Bo kiedyś nie było durnych ekologów, a ludzie robili po prostu racjonalne cięcia sanitarne
- czytamy we wpisie. Zdaniem autorki, wszystko zaczęło się od zablokowania wycinki w Białowieży.
- Teraz pod siekiery muszą iść niezliczone tysiące drzew w całym regionie. Ale co, eko-guru nie mówią o tym, prawda? A wy nie przewidzieliście, że kornik, gdy już zeżre Białowieżę, pójdzie dalej? Wasza zdolność przewidywania skutków nie sięga tak daleko? Płakać mi się chce. Już nie zobaczę mojego lasu
- pisze zdruzgotana kobieta.
- Płakaliście nad biednymi dziczkami odstrzelanymi z powodu ASF? To zacznijcie płakać nad tysiącami zwierząt - saren, dzików, zajęcy, lisów, ptactwa, płazów, owadów, które z dnia na dzień zostaną pozbawione leśnego domu. Wiele zginie w czasie migracji, część trafi do innych kompleksów leśnych, które przecież są już zasiedlone. Wiecie co się stanie, gdy gwałtownie wzrośnie tam populacja zwierząt? Część przestanie się rozmnażać, a część zginie z głodu. Czysta biologia. I nie jest to najprzyjemniejszy rodzaj śmierci. Co wtedy zrobicie? Przywieziecie 10 kg marchwi, aby zagłuszyć sumienie? Na przyszłość bądźcie łaskawi nie zabierać głosu w sprawach, o których nie macie zielonego pojęcia. Pilnujcie swojej sojowej latte
- kończy swój apel internautka.