Szok i niedowierzanie - tak w dwóch słowach można podsumować reakcję na aresztowanie Michała Sz. "Margot". Aktywista, który sam siebie nazywa Małgorzatą, trafi do męskiego aresztu. "O tym, co wydarzy się w celi, nawet boję się myśleć" - mówi "Gazecie Wyborczej" wiceprezes fundacji Transfuzja.
Wczoraj po południu przed warszawską siedzibą Kampanii Przeciw Homofobii odbył się protest przeciwko decyzji sądu o dwumiesięcznym areszcie dla aktywisty LGBT Michała Sz., ps. "Margot", podającego się za Małgorzatę Sz. Następnie protestujący przeszli na Krakowskie Przedmieście, gdzie doszło do starć z policją - zaatakowany został m.in radiowóz. Policja zatrzymała 48 osób.
Skoro Michał Sz. podaje się za Małgorzatę Sz. to padło pytanie: do jakiego aresztu trafił aktywista? Rzecznikowi policji zadała je "Gazeta Wyborcza".
- Decydując o areszcie, patrzymy na dokumenty. Według nich mamy do czynienia z Michałem Sz., dlatego aresztowany będzie przebywał w męskim areszcie
– powiedział "Wyborczej" Sylwester Marczak, rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji.
Ta wiadomość zszokowała przedstawicieli organizacji wspierających środowiska LGBT.
- Jestem wstrząśnięta, nie wiem co powiedzieć. Dla psychiki człowieka po lub w trakcie tranzycji to najgorsze, co może się przydarzyć. To trauma, która zostaje z człowiekiem przez lata. O tym, co wydarzy się w celi, nawet boję się myśleć
- komentuje w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Julia Kata, psycholog i wiceprezes fundacji Transfuzja.