Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

"Ściągalność alimentów przez państwo to fikcja". Urzędnik zdradza kulisy problemu zamiatanego pod dywan

Tablice alimentacyjne, jakie zaproponowało Ministerstwo Sprawiedliwości w charakterze "pomocy orzeczniczej" dla sędziów rozstrzygających w sprawach o alimenty, spotkały się z ostrą krytyką. - Z całą stanowczością mogę powiedzieć jedno: ściągalność alimentów przez państwo to w praktyce po prostu fikcja - mówi portalowi Niezalezna.pl kurator zawodowy.

Portal niezalezna.pl postanowił zgłębić temat i przyjrzeć się alimentacji w praktyce. Rzeczywistość okazała się bardziej ponura, niż oczekiwaliśmy, gdy o systemowym problemie i tym, jak egzekwowanie należności alimentacyjnych faktycznie wygląda, opowiedział nam szczegółowo kurator zawodowy, który na co dzień zajmuje się nie tylko regularnym dozorem, ale również nadzorem nad przebiegiem zasądzonych kar.

Kurator zawodowy, z którym mieliśmy okazję porozmawiać, woli zachować anonimowość - jest w końcu urzędnikiem państwowym i bez zgody przełożonych nie może wypowiadać się na temat swojej pracy. Wyjaśnił jednak, z jakimi sytuacjami w kwestii alimentów spotyka się na co dzień.


Jak wprowadzenie tablic alimentacyjnych wpłynęłoby w Pana opinii w praktyce na realizację obowiązku alimentacyjnego?

Ściągalność alimentów będzie wyglądać jak dotychczas. 

Czyli jak?

Alimenciarze kombinują, jak uchylić się od płacenia. Często po prostu nie płacą.

W takim wypadku mogą jednak trafić do więzienia.

Należy uświadomić sobie jedno: jeśli alimenciarz ma zasądzone alimenty w konkretnej kwocie, ale łoży na rzecz swojego dziecka dużo mniej, np. 400 złotych miesięcznie, to wówczas nie można skazać go za uchylanie się od wykonywania obowiązków, bo obowiązek jest przez niego realizowany w jakiejś części. I za coś takiego już nic nie można mu zrobić w świetle tego przepisu.

A co się dzieje w sytuacji, w której zobowiązany do alimentacji i uchylający się od tego obowiązku ostatecznie trafi za kratki? W dość powszechnym wyobrażeniu funkcjonuje obraz pracującego skazanego, za którego "nareszcie ktoś się zabrał".

To iluzja. Wszystko zależy od tego, jak długą karę ma odbyć skazany. Te za uchylanie się od obowiązku alimentacji z reguły nie są długie. 

Po pierwsze, pozbawienie wolności wskutek uchylania się od obowiązku alimentacyjnego to ostateczność. Zazwyczaj w przypadku alimentów kara ta zasądzana jest jako kara zastępcza, gdy skazany uchylił się od kary ograniczenia wolności i płacenia alimentów. 

Po drugie, skazani odbywający karę zastępczą pozbawienia wolności nieczęsto kierowani są przez dyrekcje zakładów karnych do pracy. Powiedzmy wprost: dlatego, że wszyscy mają to po prostu w nosie - i skazani, i sprawujący nad nimi nadzór. Pracę w ramach odsiadki w zakładzie karnym dostają najczęściej tacy, którzy siedzą dłużej. Pozbawienie wolności za niepłacenie alimentów to zaś z reguły krótka kara, szczególnie jeśli zastępuje niezrealizowane przez skazanego tzw. "odróbki", czyli karę ograniczenia wolności. 

"Odróbkami" przejmuje się zaś niewielu skazanych. Sąd może zasądzić maksymalnie dwa lata kary ograniczenia wolności w wymiarze po 40 godzin pracy na cele społeczne. To jest jeden pełny tydzień pracy w miesiącu, a od skazanego na tę karę wymaga się takiej organizacji swojego grafiku, żeby mógł ją zrealizować. Dlatego jest to nazywane karą wolnościową. W jej ramach skazany powinien wykonywać zlecone prace na cele społeczne, np. sprzątać cmentarze czy przystanki, zamiatać ulice czy też porządkować lokale, które pozyskało miasto. W praktyce "odróbki" często nie są realizowane, bo skazani w czasie, który mogliby na nie wygospodarować, pracują na czarno.

Czyli kończy się tak: taki misiu - alimenciarz, który miał zasądzoną karę roku ograniczenia wolności, trafia do więzienia na pół roku zastępczej kary pozbawienia wolności. Nie łożył na dzieci ani przed skazaniem go na karę ograniczenia wolności, ani tym bardziej wówczas, gdy jest tej wolności pozbawiony. Nikt go w zakładzie karnym nie skieruje do pracy, bo pół roku odsiadki to za mało. Taki delikwent siedzi więc na państwowym garnuszku sześć miesięcy w więzieniu, a potem, kiedy wyjdzie z zakładu karnego, jeszcze ma czelność zgłaszać się do nas o finansową pomoc postpenitencjarną, również finansowaną z kieszeni podatnika. Przecież to jest jakiś kosmos!

Czyli dobrze zatem wnioskuję, że w praktyce, jeśli ktoś uprze się nie płacić zasądzonych alimentów na swoje dziecko, w zasadzie nic nie można zrobić, nawet jeśli skazany trafi do zakładu karnego?

Zdarzało mi się, że kiedy trafiam na alimenciarza, piszę wniosek do zakładu karnego, w którym ma odbywać karę, o przyznanie takiemu skazanemu pracy w pierwszej kolejności z powodu obciążenia go obowiązkiem alimentacyjnym. Wówczas jest szansa, że tak zatrudniony w zakładzie karnym skazany będzie miał potrącane przez komornika alimenty.

Tylko przypominam - odsiadka za same alimenty jest krótka. Co więcej, niewielu kuratorów występuje z takim wnioskiem. Po prostu nie musimy, nie jesteśmy do tego zobligowani w ramach obowiązków służbowych. I całe szczęście! Służba kuratorska w Polsce nie dość, że już jest dramatycznie obciążona liczbą nadzorów, dozorów i innych spraw, to jest na dodatek niedofinansowana (nasze pensje zamrożone były przez 10 lat!), a dodatkowo raz po raz dokłada nam się nowej papierologii do wypełniania. Konsekwencje niedopełnienia obowiązków biurokratycznych są zaś dla nas na tyle dotkliwe, że wolimy przede wszystkim wywiązać się z tego, do czego jesteśmy zobowiązani w pierwszej kolejności.   

Mamy jednak coś takiego jak urzędy pracy. Czy nie można zmusić lub zobowiązać skazanego, by zarejestrował się w takiej instytucji, żeby można było z niego ściągać zasądzone należności?

Z własnej woli żaden uchylający się od obowiązku alimentacyjnego skazany nie pójdzie zarejestrować się jako bezrobotny, bo jak długo oficjalnie nie ma pracy, tak może powtarzać, że jest biedny, a alimentów z pracy na czarno wyegzekwować się od niego nie da. Urząd pracy pewnie szybko by mu jakąkolwiek pracę znalazł, ale tu nie chodzi o faktyczną biedę, tylko o celową odmowę łożenia na swoje potomstwo. Często słyszę takie bezczelne stwierdzenia, że skazani wolą sobie pójść odsiedzieć karę pozbawienia wolności. Alimenciarze doskonale wiedzą, co robić. Odsiadki "za kratami" można bowiem uniknąć.

Jeden z moich podopiecznych ostatnio został skazany na karę zastępczą roku pozbawienia wolności za to, że nie wywiązywał się z alimentacji i kary ograniczenia wolności. Poinformował mnie, że zamierza napisać do sądu wniosek o zgodę na odbycie kary pozbawienia wolności w Systemie Dozoru Elektronicznego (SDE). Jeśli sąd wyrazi na to zgodę, biorąc wcześniej pod uwagę warunki mieszkaniowe skazanego, to taki delikwent doświadczy jedynie dolegliwości w postaci specjalnej bransoletki na nodze i konieczności przebywania w domu w określonych przez sąd godzinach. Można uzyskać zgodę na opuszczenia miejsca monitorowania do 12 godzin dziennie.

Jak często sąd godzi się na takie rozwiązanie?

Coraz częściej. Skazani często mówią kuratorom otwarcie, że są niemal pewni, że uzyskają zgodę na bransoletkę. 

Jest to zresztą również uzasadnione z punktu widzenia podatnika, a nawet sędziego, bo taki sposób realizowania kary pozbawienia wolności jest po prostu tańszy. Niezapłacone alimenty, choć niesprawiedliwe i podłe, nie są w kodeksie karnym kwalifikowane jako bardzo poważne przestępstwo. 

Tu jednak dla kuratorów otwierają się pewne możliwości egzekucji tych alimentów. Jeśli taki skazany ma dozór elektroniczny, może przebywać poza domem do 12 godzin w ciągu dnia, to sąd zazwyczaj nakłada na niego obowiązek podjęcia pracy i wywiązywania się z alimentacji. Wówczas, jako kurator, żądam od skazanego, że ma przedstawić mi umowę o pracę i systematycznie wpłacać alimenty w pełnej kwocie. Dopiero wtedy jest szansa, że przez czas odbywania kary w SDE od takiego alimenciarza rzeczywiście można wyegzekwować orzeczoną miesięczną kwotę alimentów. On wie, że jeśli nie wywiąże się z nałożonych na niego obowiązków, to sąd może odwołać zgodę na dozór elektroniczny i umieścić go w zakładzie karnym.

To jest jednak ostateczność. Nim dojdzie się do tego etapu, po pierwsze mija mnóstwo czasu, a po drugie skazani mają możliwość skorzystania z szeregu furtek i rozwiązań, by uniknąć płacenia zasądzonych alimentów. Sąd daje bowiem szansę nawet alimenciarzom. Trzeba się naprawdę postarać, żeby za niepłacenie alimentów rzeczywiście dostać pozbawienie wolności. 

Pracuję w tym zawodzie ponad 30 lat. Widziałem naprawdę dużo. Z całą stanowczością mogę powiedzieć jedno: ściągalność alimentów przez państwo to w praktyce po prostu fikcja.
 

Źródło: niezalezna.pl