Były minister spraw zagranicznych RP Witold Waszczykowski powiedział, że protesty Black Lives Matter były dużo bardziej szkodliwe, niż ostatnie rozruchy w Waszyngtonie. Ocenił też, że to nie Donald Trump jest odpowiedzialny za podział amerykańskiego społeczeństwa
- Wydarzeń wczorajszych nie można rozpatrywać bez kontekstu wieloletniego. Do konfliktu ideologicznego z jakim mamy obecnie do czynienia doprowadzono co najmniej za czasów Baracka Obamy. To ten prezydent skręcił bardzo mocno w lewo: z obrony interesów amerykańskich w dziedzinie bezpieczeństwa - na kwestie społeczne, obyczajowe. To on doprowadził do znaczących podziałów w USA
- mówi Witold Waszczykowski, komentując rozruchy, które wybuchły w Waszyngtonie w środę.
- Koncepcja resetu z Rosją skończyła się katastrofą. Kreml po prostu wykorzystał ją do bezkarnego prowadzenia agresywnej polityki
- przypomina.
- Trump próbował to naprawiać, stawiać na interesy amerykańskie w relacjach z Chinami, Europą i NATO. Odnosił duże sukcesy, bo przez trzy lata gospodarka amerykańska rozwijała się korzystnie. Potem nastąpiły jednak wypadki spowodowane incydentem z Georgem Floydem i wielki ruch protestu Black Lives Matter. Był on daleko bardziej agresywny i szkodliwy niż wczorajsze wypadki. Zamieszki mniejszości rasowych doprowadziły do tego, że płonęły całe dzielnice amerykańskich miast - zauważa były minister i ironizuje:
"Wtedy świat nie reagował. To były postępowe zamieszki. Natomiast w środę zamieszki były niepostępowe".
Waszczykowski apeluje też, by nie analizować wydarzeń ze środy w oderwaniu od kampanii wyborczej w USA. Jego zdaniem była ona krańcowo nieuczciwa i sprzyjała przeciwnikom odchodzącego prezydenta: Twitter odcinał Donalda Trumpa od jego profilu, stacje telewizyjne wyłączały go z wizji.
- Zarówno to, jak i środowe rozruchy będą wykorzystywać propagandyści krajów autorytarnych i niedemokratycznych. Wszystkie satrapie światowe będą mogły mówić: jakie prawo macie ingerować w naszych regionach, jeśli nie radzicie sobie sami ze sobą - przewiduje były szef dyplomacji RP i ocenia, że ewentualny powrót USA do roli promotora wartości demokratycznych będzie zależał od determinacji prezydenta elekta Joe Bidena.
- Wywodzi się on z mainstreamowego nurtu Partii Demokratycznej. Jeśli będzie rzeczywiście decydował o składzie administracji, to nie widzę zagrożeń. Jest to racjonalny polityk, który będzie brał pod uwagę interesy amerykańskie. W przypadku Polski są one obliczane na wiele miliardów dolarów, bo dotyczą m.in. współpracy wojskowej i energetycznej
- mówi Witold Waszczykowski, prezentując jeden ze scenariuszy dalszego rozwoju wypadków.
Inny zakłada jednak, że administracja USA będzie miała przechył ideologiczny i zostanie dobrana nie na zasadzie kompetencji, lecz "suwaków genderowych, kwot rasowych i obyczajowych".
- Oznaczałoby to, że o polityce Stanów Zjednoczonych decydowaliby neomarksiśći. I to jest problem przede wszystkim dla samych Amerykanów, bo będzie to polityka niespójna, nierealizująca ich własnych interesów. Wtedy my też będziemy napotykali na problemy we współpracy z USA. Ze słabości amerykańskich skorzysta natomiast świat niedemokratyczny - konkluduje były szef polskiego MSZ.