To nie jest zamach stanu, to nie jest rewolta, to nie jest powstanie, to są rozruchy – wyjaśnia amerykanista, prof. UKSW Zbigniew Lewicki, odnosząc się do zamieszek w Waszyngtonie. Jednocześnie zwraca uwagę, że szturm na Kapitol oraz wyraźne podziały w amerykańskim społeczeństwie mogą wpłynąć na zmianę tradycyjnej formy zaprzysiężenia prezydenta USA. Jeśli nie na schodach Kapitolu, to gdzie odbędzie się inauguracja 46 prezydenta USA?
dnosząc się do demonstracji i wtargnięcia do gmachu Kongresu, prof. Lewicki spodziewa się, że może dok=chodzić do kolejnych zamieszek.
"To nie jest nagłe, to narastało przynajmniej od momentu wyborów, było obecne także wcześniej, ale nabrało siły od momentu wyborów, od chwili, kiedy prezydent Donald Trump bardzo wyraźnie i wielokrotnie zaczął mówić o ukradzionych wyborach, o fałszerstwach wyborczych. […] Przede wszystkim to nie był tylko Waszyngton. Mniejsze - ale jednak - rozruchy były w Chicago czy w Nowym Jorku, i to może jeszcze jakiś czas potrwać. To będzie zapewne wygasać, ponieważ ludzie, którzy są oburzeni rzekomą kradzieżą wyborów, to jednak nie jest ten sam tłum, który kilka miesięcy temu dokonywał rozbojów w ramach obrony praw czarnych Amerykanów. To jest inny rodzaj buntowników
- wyjaśnia ekspert.
Amerykanista uważa, że demonstracje przeciwko Joe Bidenowi czy Partii Demokratycznej mogą wymusić przeprowadzenie inauguracji nie na wolnym powietrzu.
Zaprzysiężenie nie musi nastąpić na schodach Kapitolu. Ze względu na to, co się wydarzyło, oraz na pandemię, można sądzić, że Biden złoży przysięgę w bardziej kameralnym otoczeniu. Będą się odbywały jakieś demonstracje i policja będzie lepiej przygotowana. To będzie smutny widok, kiedy Kapitol, bo zapewne tam się odbędzie cała uroczystość, będzie otoczony kordonami służb porządkowych, ale taka jest w tej chwili konieczność.
- mówi prof. Lewicki.
Ekspert ocenia, że dużo ważniejszy od samych środowych wydarzeń jest fakt niezwykle głębokich podziałów w społeczeństwie amerykańskim, z którym „wcześniej nie mieliśmy do czynienia”. Jego zdaniem są to „trwałe podziały”.
Oczywiście, w Waszyngtonie było kilkadziesiąt tysięcy osób na demonstracji, ale pod samym Kapitolem ta grupa była znacznie mniejsza, to było kilkaset osób. Jeszcze mniej wtargnęło do budynku. Niezadowolonych jest bardzo dużo, ale osób, które chcą swoje niezadowolenie przekazywać w formie przemocy - dużo, dużo mniej.
- podkreśla amerykanista.