10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Prof. Nalaskowski o ograniczeniu lekcji religii: w zamian za nie w szkole zjawią się rozmaite grupy LGBT

Mówiąc o zmniejszaniu przez obecny rząd roli lekcji religii w polskiej szkole, pedagog profesor Aleksander Nalaskowski stwierdził, ze skutki tego będą widoczne za mniej więcej sześć–osiem lat. Dopiero wtedy – dodał ekspert - będziemy przeklinać rzeczywistość powstałą na skutek zmian teraz wprowadzanych przez minister Nowacką.

Prof. Aleksander Nalaskowski
Prof. Aleksander Nalaskowski
fot. Zbyszek Kaczmarek - Gazeta Polska

Minister edukacji Barbara Nowacka wyraźnie dąży do ograniczenia wymiaru lekcji religii w szkole. I w ogóle do zminimalizowania roli tego przedmiotu. W związku z czym chciałem się Pana Profesora najpierw zapytać o to, jaką rolę w szkole pełni ten przedmiot?

To przedmiot bardzo ważny. Bo chociaż - oczywiście - głównie chodzi w nim o kwestie duchowości, to jednak zawiera również dużo historii. Jeżeli więc usuną ze szkoły religię, to będzie tak, jakby odcięli fragment historii Polski. Bo katecheza to przedmiot, który koreluje zarówno z językiem polskim, jak i z historią. Nie można więc pozbywać się go tak łatwo. Tylko dlatego, że reprezentuje określony Kościół. Zresztą pani Nowacka nie wie, co robi, bo jest po prostu niekompetentna.

Porozmawiajmy teraz o jej poszczególnych pomysłach dotyczących właśnie lekcji religii. Pierwsza rzecz to przesunięcie tych zajęć na pierwszą lub ostatnią godzinę lekcyjną. 

Żeby dzieci nie chodziły na te lekcje. Oczywiście! To jest podejmowane pod pozorem lepszej organizacji. A tymczasem stanowi zachętę do tego, aby uczniowie nie uczęszczali na religię. Bo każde dziecko chce być w domu wcześniej! Każde dziecko chce się obudzić później! Myślę, że umieszczenie religii na pierwszej lub ostatniej lekcji może poskutkować sporą rezygnacją uczniów z lekcji religii. 

Kolejna sprawa to łączenie dzieci w różnym wieku w jedną grupę uczęszczającą na szkolną katechezę.

To zabieg pozornie mający ujednolicić nauczanie. Tymczasem, „pod skórą” tego zabiegu jest ograniczenie liczby godzin religii w szkole. I ograniczenie liczby godzin dla katechetów.

Dodam tu, że jest wielka różnica pomiędzy dzieckiem w pierwszej czy w drugiej klasie, a dzieckiem w czwartej, piątej czy w szóstej klasie. Więc łączenie ich w grupy nie ma najmniejszego sensu. Jest wbrew sztuce dydaktycznej.

To tak samo, jakbyśmy połączyli dzieci w takie grupy na innych lekcjach: na języku polskim czy na przyrodzie, bo przyroda jest taka sama dla wszystkich. Jest to kolejna brednia, którą wymyśliła pani Nowacka.

Dokładnie rzecz ujmując, chodzi tu o taki pomysł, żeby to były grupy dzieci wpierw z klas 1-3, a potem 4-6 i 7-8.

Różnica między dzieckiem z pierwszej a trzeciej klasy jest różnicą zupełnie przepaścistą. To jakby Wielki Kanion Kolorado. I dlatego łączenie tych klas nie ma żadnego sensu. Ale jeszcze raz powtarzam: jakiekolwiek by było tłumaczenie takiego ruchu, to prawdziwym i jedynym tłumaczeniem jest chęć, żeby w szkole ograniczyć i lekcje religii, i obecność katechetów.

A jak Pan Profesor widzi rolę katechetów w szkole?

To bardzo ważna wychowawcza rola. Katecheci przekazują coś, czego nie przekazuje się na innych lekcjach. Po prostu kształtują sumienie dzieci.

Oczywiście, z różnym skutkiem, bo to nie jest takie proste. Ale jest to bardzo ważny element wychowawczy.

Przypomnę tu, że szkoła ma uczyć i wychowywać. I aktywność katechetów stanowi element tego drugiego członu: wychowania. Jeżeli więc wyrzucimy katechetów, to tak jakbyśmy wyrzucili duszę ze szkoły.

I to chyba właśnie chodzi. W końcu lewica jest materialistyczna.

Właśnie o to chodzi! I jakiekolwiek pokrętne tłumaczenia, że dzięki ograniczeniu liczby lekcji religii będziemy mieli lepszą organizację pracy szkoły, to jedynie tak zwany pic na wodę! Bo tak naprawdę chodzi o to, żeby katechetów było w szkole mniej. A najlepiej w ogóle.

Kolejnym obostrzeniem czy pomysłem minister Nowackiej jest likwidacja stopni z religii na świadectwie. Co Pan Profesor o tym sądzi?

To zachęta do tego, aby nic nie robić. I żeby stopień z religii nie był przez nikogo brany pod uwagę. A skoro tak będzie, to można się nie przejmować.

Bo jeśli nie ma stopni, to wiele dzieci nie ma żadnej motywacji do uczenia się. Nawet podstawowych zasad wiary i tak dalej.

Krótko mówiąc: nie ma ocen, to można nic nie robić! Czyli lekcje religii zmienia się w lekcje hobbystyczne, niezobowiązujące. Co – oczywiście - jest wbrew zasadom wychowania. 

Dodam tu, że lekcje etyki mają być tak samo traktowane jak lekcje religii.

W szkołach lekcje etyki występują w liczbie śladowej. Dosłownie śladowej! Większość dzieci uczęszcza na religię.

A jeżeli chodzi o etykę w szkole, to nie wiem, co tam sobie Nowacka wymyśliła. W każdym razie, jeżeli z etyką będzie tak samo jak z religią, to skutek będzie dokładnie taki sam: uczniowie zignorują ten przedmiot.

Docelowym punktem pani minister Nowackiej jest jedna lekcja religii tygodniowo. Czy to wystarczy?

Nie wystarczy. Jedna lekcja to nic! Bo zanim nauczyciel uporządkuje klasę, zanim cokolwiek zrobi, minie już piętnaście minut. Zostanie pół godziny lekcji. Tak naprawdę mamy tu kolejne ograniczenie mające na celu zmieść efektywność nauczania religii. Czyli - de facto -zniszczyć możliwość wpływania przez religię na wychowanie dzieci.

Wydaje się, że to po prostu objaw tendencji lewicy do usuwania z przestrzeni publicznej elementów chrześcijańskich czy katolickich…

Tak, tak. To nienowe. W każdym bądź razie, mamy tu sposób na drażnienie społeczeństwa. Być może, jest to nawet tak zwany problem zastępczy: wyciągnąć na wierzch te sprawy, które są drażliwe, a ważne dla ludzi po to, żeby przykryć inne.

Czy Pan Profesor sądzi, że polska społeczność jakoś będzie broniła lekcji religii? Na razie organizują się katecheci. Episkopat też trochę zaczyna się odzywać.

Episkopat odzywa się bardzo niemrawo. A tak naprawdę to największą siłą sprawczą mogliby być rodzice. Ale do nich to jeszcze nie dotarło. Bo są wakacje. Ludzie jeszcze odpoczywają i myślą: „co będzie, to będzie”. Więc rodzice powinni odezwać się. Przede wszystkim oni!  

Przypomnę tu, że sprawa marginalizowania lekcji religii jest rozciągnięta na kilka lat. Do roku szkolnego 2025/2026. 

Ponieważ to dokonuje się na „zasadzie żaby”, która zaraz wyskoczy, jeżeli wrzuci się ją do wrzątku. Ale gdy będzie się ją pomału gotowało, to ugotuje się! Tak samo jest z ograniczaniem szkolnej obecności lekcji religii i katechetów. Owo ograniczanie dzieje się pomalutku, małymi kroczkami wstecz.

Z drugiej strony, dzięki rozłożeniu na dwa lata omawianych przez nas zmian, rodzice będą mieli czas na to, żeby przejrzeć się im, zacząć się jakoś organizować i sprzeciwiać.

Sprzeciw wobec tych zmian powinien nastąpić już teraz. Na poziomie ich projektowania. Żeby je „wybić z głowy” nowej władzy. Ale wydaje się, że tak się nie stanie.

A dlaczego?

Bo rodzice są grupą niezorganizowaną. Nie ma zrzeszenia rodziców czy jakiegoś ogólnopolskiego ruchu rodziców. Może gdzieś będą wybuchały jakieś niepokoje, jakieś protesty lub pojawi się bunt. Ale to będą takie punktowe rzeczy. Tymczasem powinna być jedna duża „fala” wszystkich rodziców czy ich większości. Jednak to nie dokona się. Wszak my słyniemy z tego, że „nie tupiemy nogą” nawet na najgłupsze zmiany, które nam oferuje rząd. W pewnej chwili godzimy się na nie, „machamy ręką". Nie wiadomo, na co czekamy. Tymczasem kiedyś musimy powiedzieć: „dosyć zmian!”.

Rząd i pani Nowacka korzystają więc z jakiejś bierności – powiedzmy – społecznej?

Z pewnej indyferencji. Bo my zaczynamy się organizować dopiero wtedy, jak coś nas bezpośrednio dotyczy. Natomiast rodzice mogą stwierdzić, że wystarczy, jeśli dziecko będzie chodziło do kościoła. A ta szkolna „religia” wcale nie jest taka potrzebna.

Proszę jeszcze zwrócić uwagę na fakt, że zgodnie z wszystkimi wyborami, których byliśmy świadkami, połowa rodziców to grupa lewicowo-platformerska. I oni mogą temu najnowszemu ruchowi rządu „przyklasnąć”. 

Ale oni w większości też posyłają dzieci na religię!

Tak. Na wszelki wypadek! Bo „tak się robi”. Z obawy przed ostracyzmem. Poza tym zwykle „nie ma co zrobić z dzieckiem”. A tak jest przypilnowane na lekcji religii. I jak jej zabraknie, będzie problem! Bo gdy dziecko będzie wychodziło na dziewiątą do szkoły, albo będzie wracało godzinę wcześniej, to wtedy ktoś mu musi zapewnić opiekę i tak dalej. Trzeba więc przemeblować cały domowy rozkład czasu po to, żeby dziecko przypilnować, by ktoś mu dał obiad w domu i tak dalej, i tak dalej. Tak że zmiany pani Nowackiej w końcu uderzą w życie rodzin. 

Ale u nas jest tak, że my nie bardzo wiążemy nasze działania z ich skutkami. Na przykład wybieramy sobie rząd czy większość parlamentarną. I już w tej chwili „dostajemy za to po łapach”. Widać przecież, co się dzieje. Że nie mamy „benzyny po 5,19 i 60 tysięcy wolnych od podatku”. Tymczasem ciągle w ogóle „nie łączymy kropek” i nie mówimy sobie „zaraz, zaraz, przecież myśmy ich wybrali, a oni nic nie robią”. Nie ma takiego myślenia. 

Powtarzam: myślę, że u nas po prostu nie łączy się przyczyn ze skutkami. I sądzę, że tak samo będzie z rodzicami. Bo coś zacznie się dziać z dziećmi.

Prędzej czy później brak religii w szkole w takim porządnym wymiarze odezwie się. I nie sądzę, że ktokolwiek będzie to łączył z działaniami Nowackiej.

Albo ze zgodą na jej działania. Będziemy przeklinać rzeczywistość, jakby nie zwracając uwagi na to, że sami sobie ją wykreowaliśmy.

Bo takim ostatecznym skutkiem usuwania lekcji religii ze szkoły będzie właśnie to, o czym Pan Profesor mówił: zacznie dziać się coś złego z dziećmi!

To nie stanie się od razu. Cykl zmian w oświacie wynosi mniej więcej sześć-osiem lat. A więc jeżeli dzisiaj wprowadzamy jakąś zmianę w edukacji, to za sześć-osiem lat możemy oczekiwać jej skutków. Tak było z gimnazjami. Tak było z jeszcze wcześniejszą reformą Kuberskiego. Kiedy to dopiero po pięciu-ośmiu latach „łapaliśmy się za głowę” i pytaliśmy się: „co myśmy zrobili?”. I dokładnie tak samo będzie tutaj: brak religii nie od razu objawi się jako jakiś kataklizm. Ale stopniowo tak będzie.

Trzeba tu powiedzieć o demoralizacji, która może pojawić się w zamian za lekcje religii. Bo w szkole zjawią się rozmaite grupy: gejowskie, równościowe czy jakieś inne. Widać tu pewną całość: postępująca likwidacja szkolnej „religii” łączy się z czymś, co ją zastąpi.

Na koniec chciałbym przypomnieć sprawę likwidacji przedmiotu „Historia i Teraźniejszość (HiT)”, któremu zarzucano przekaz konserwatywnych, chrześcijańskich treści. Można więc powiedzieć, że atak na „HiT” poprzedzał i przygotowywał obecną próbę marginalizacji przedmiotu „religia”.

To wszystko stało się dlatego, bo rządzący oddali oświatę lewackiej działaczce. I ona natychmiast wyrzuciła „HiT” i złączony z nim znakomity podręcznik. Szybko też zabrała się za religię. I nie tylko. 

A zaczęła swoje urzędowanie od wyrzucenia bardzo dobrej kuratorki z Krakowa - pani Barbary Nowak, która naprawdę była oddana szkole. I „krakowska szkoła” pod jej zawiadywaniem „chodziła jak zegarek”. Tymczasem Nowacka zrobiła „cyrk” z osobistym odwołaniem. Tak że prawie wywieźli kuratorkę na taczkach.

Minister Nowacka więc jest osobą wyraźnie zadarniowaną! I trzeba patrzeć na to, kto ją zadaniował. Osobiście myślę, że sam Tusk.


 



Źródło: niezalezna.pl

Eryk Łażewski