Dla Niemców byli „polskimi świniami, które przechowują Żydów”. Dla nas rodzina Ulmów i inni Sprawiedliwi to bohaterowie, którym należy się najwyższy szacunek - pisze w najnowszej "Gazecie Polskiej Codziennie" prezes Instytutu Pamięci Narodowej dr Karol Nawrocki.
„Diabeł łańcucki Józef Kokott został przekazany Prokuraturze Wojewódzkiej” – ogłosiły 13 stycznia 1958 r. „Nowiny Rzeszowskie”. Z dalszej części artykułu wynikało że chodzi o byłego niemieckiego żandarma, który w czasie wojny „brał udział w dokonywaniu licznych morderstw ludności cywilnej”. Teraz, wydany Polsce przez władze Czechosłowacji, miał wreszcie stanąć przed sądem. Prokuratura zachęcała, by zgłaszali się do niej wszyscy, którzy mają wiedzę o zbrodniczej działalności Kokotta.
Na apel z „Nowin Rzeszowskich” odpowiedział 31-letni Edward Nawojski z Jarosławia. Wiosną 1944 r. jako furman zawezwany przez niemiecką żandarmerię był świadkiem wstrząsającej zbrodni w podkarpackiej Markowej. Brunatni oprawcy z zimną krwią zabili tam całą rodzinę Ulmów i ośmioro ukrywanych przez nich Żydów.
Nawojski na własne oczy widział, jak przebiegała ta masakra. Najpierw zostali zastrzeleni Żydzi, później Józef Ulma i jego żona Wiktoria, będąca w zaawansowanej ciąży. Żandarmi naradzali się następnie, co zrobić z sześciorgiem dzieci Ulmów, z których najstarsza Stanisława miała niemal osiem lat, a najmłodsza Maria – ledwie półtora roku. Dowodzący akcją Eilert Dieken zdecydował w końcu, że dzieci też mają zostać zgładzone. „Widziałem, jak Kokot[t] osobiście zastrzelił 3 względnie 4 dzieci wyprowadzonych z tego mieszkania” – zeznał Nawojski. Po czternastu latach wciąż miał też w pamięci straszliwe słowa tego młodego żandarma: „Patrzcie, jak polskie świnie giną – które przechowują Żydów”.
Takich sprawiedliwych „polskich świń” było znacznie więcej. Ulmowie są wśród około tysiąca Polaków, którzy zapłacili życiem za ratowanie Żydów podczas II wojny światowej. Zginęli, bo okupacyjne niemieckie prawo stawiało na głowie chrześcijańskie pojmowanie sprawiedliwości. Za donosicielstwo – nagradzało. Za wierność biblijnemu nakazowi miłości bliźniego – okrutnie karało.
Masakra w Markowej to też przykład tego, jak niedoskonałe były powojenne rozliczenia niemieckich zbrodni. Dieken kontynuował karierę w zachodnioniemieckiej policji. Zmarł w 1960 r., nie doczekawszy choćby postawienia zarzutów. Spośród żandarmów, którzy strzelali do Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów, na ławie oskarżonych zasiadł tylko Kokott. Sąd skazał go na karę śmierci, ale wyroku nie wykonano, bo Rada Państwa PRL skorzystała z prawa łaski.
Przez długie dziesięciolecia niewielu wiedziało o bohaterstwie i męczeństwie Ulmów. Dziś na szczęście jest inaczej. Uhonorowani przez Instytut Yad Vashem tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata (1995), mają w Markowej swój pomnik, a tamtejsze Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II Wojny Światowej nosi ich imię. Beatyfikacja tej niezwykłej rodziny to szansa, by świat szerzej usłyszał o polskich Sprawiedliwych.