W ostatnich miesiącach w mediach obserwujemy mocno surrealistyczny kabaret. Przewija się przez nie fala polityków od prawa do lewa, często o zaczerwienionych twarzach, którzy znakomicie wiedzą, że w Warszawie żadnego interesu bez flaszki nie załatwisz. A teraz pierwszy raz w życiu muszą udawać wielbicieli abstynencji. Pół biedy, jeśli wywiad z nierzadko skacowanym politykiem idzie w radiu albo w gazecie. Gorzej wychodzi to na filmikach, bo mina każdego z nich epatuje refrenem piosenki Elektrycznych Gitar: „I co ja robię tu? Co ty tutaj robisz?”. Powód owej bijącej z ich oblicz obłudy jest taki, że z sondaży wyszło, iż nocną prohibicję popiera 62 proc. badanych.
Radni PiS głupsi od Jaruzelskiego
Gdyby ktoś powiedział polskim robotnikom w 1989 r., że wywalczona przez nich wolność polegać będzie na tym, że homoseksualiści będą demonstrować swą inność na ulicach miast, natomiast robotnikom zakaże się picia piwa na ławce w parku czy kupowania go w sklepie po 22-giej, puknęliby się w głowę.
Bo wolna Polska zaczęła się od poszerzenia wolności w tej kwestii. 29 listopada 1990 państwo polskie podjęło decyzję o zniesieniu prohibicji wprowadzonej w stanie wojennym przez fanatycznego abstynenta Wojciecha Jaruzelskiego, który zakazał sprzedaży alkoholu przed 13-stą. Zakaz ten ośmieszył wcześniej Ireneusz Dudek, czyli Shakin Dudi, autor piosenki „Za 10 minut trzynasta”. A Janek Pietrzak najgenialniej skomentował fakt, że PRL i w III RP z alkoholizmem walczy ta sama osoba: „Największy nieudacznik w Polsce, Przez całe życie nic nie osiągnął”.
Paradoksalnie jednak za zakazem Jaruzelskiego, który wolna Polska słusznie zniosła, stały mimo wszystko znacznie sensowniejsze argumenty, niż za obecnymi głupimi decyzjami radnych w wielu miastach, tych z PiS nie wyłączając. Jaruzelskiemu chodziło o to, żeby pracownicy nie przychodzili rano pijani do pracy. A tak zwane ranne „zapijanie” czy „klinowanie” faktycznie sprzyja popadnięciu w alkoholizm.
Tymczasem prohibicja od 22 wprowadzana w wielu miastach uderza w imprezowanie wieczorne i nocne, które historycznie, kulturowo i praktycznie wpisane jest w życie naszego narodu, jak i wielu innych narodów stojących na wysokim cywilizacyjnym poziomie.
W kogo naprawdę uderza nocna prohibicja?
Badania wskazują, że nocna prohibicja nie za bardzo zmniejsza spożycie alkoholu, ale za to uderza w najfajniejszy polski styl imprezowy. Nigdy nie pociągało mnie imprezowanie bankietowe, ładnie ubrani państwo, kulturalne dyskusje, „ę”, „ą”. Najlepsze imprezy w czasach studenckich i nie tylko to był zawsze spontan, najpierw dwa browary w knajpie, potem flaszka na ławce w parku albo na murku pod mostem, poznawanie ludzi, wymiana myśli, idei, uczuć, jakaś kolejna knajpa, nad ranem górki pod lasem na poznańskim Piątkowie albo krzaki za stacją benzynową. Zero sztampy, wolność, polskość, szaleństwo. Tak nawiązywały się moje znajomości z ważnymi dla mnie ludźmi, zarówno o bliskich mi poglądach, jak i o poglądach bardzo odmiennych, ale ciekawymi świata, ludźmi wolnego ducha. Gdy spotkaliśmy się następny raz w tej samej knajpie, nie skakaliśmy sobie do oczu, nie było współczesnego hejtu, wyzwisk, była rozmowa.
No więc prohibicja wprawdzie nie za bardzo zmniejsza spożycie alkoholu, ale uderza w ten styl picia, który jest najpiękniejszy. „Przypadek? Nie sądzę” – zacytuję memiczną frazę. Albert Einstein analizując skutki prohibicji w Ameryce pisał: „Pod jeszcze jednym względem prohibicja przyczynia się, moim zdaniem, do osłabienia państwa. Szynk jest miejscem, w którym ludziom nadarza się sposobność do wymiany myśli i zdań o sprawach publicznych. Otóż, jak mi się zdaje, brak takiej właśnie sposobności daje się Ameryce we znaki, wskutek czego prasa, kontrolowana przeważnie przez zrzeszenia wielkich przedsiębiorstw, zdobyła nadmierny wpływ na opinię publiczną”.
Scenariusz opisany przez Einsteina działa w III RP. Gdzie najwięcej głosów zbiera KO, więcej niż w wielkich miastach? W podmiejskich nowobogackich sypialniach. Gdzie żyją ludzie wyalienowani, rzuceni w miejsce, gdzie się nie wychowywali, oddzieleni od świata rzędem wysokich tui. Nawet gdy przyjadą do miasta, gdzie teoretycznie mogliby się spotkać z kolegami z dzielnicy na piwie, to tego nie robią, bo muszą samochodem wrócić na wieś. W takich społecznościach zawsze wygrywają oszuści.
Genialna piosenka „W Polskę idziemy”
Tezę, którą postawiłem na początku tego tekstu, pięknie udowodnić możemy cytując piosenkę „W Polskę idziemy” Wojciecha Młynarskiego, którą ze swadą śpiewał Wiesław Gołas: „W Polskę idziemy, drodzy panowie, w Polskę idziemy. Nim pierwsza seta zaszumi w głowie do ludzi lgniemy. Słuchaj, rodaku. Cicho! Czerwone maki, serce, ojczyzna, trzaska koszula, tu szwabska kula, tu, popatrz, blizna”. To była genialna piosenka o ucieczce od szarzyzny komuny: „W tygodniu to jesteśmy szarzy jak ten dym, w tygodniu nic się nie przydarzy, bo i z kim?”. Kończyły ją słowa: „Jakby nam kiedyś tego zabrakło… Nie, nie zabraknie”. Po których był szał śmiechu i braw. Czy według lewicowo-liberalnych nie ma zabraknąć nam teraz?
To samo pokazał genialnie Józef Mackiewicz w opowiadanku „Pochwała alkoholu”. Oto sterroryzowany sowiecki obywatel wypowiada po alkoholu prawdy, których nie odważył by się powiedzieć na trzeźwo. Tak samo mówił Andrzej Gwiazda o Grudniu 1970: tylko po paru piwach można było usłyszeć prawdę. Przypominają się też zapiski żołnierzy Andersa, którzy wspominali Wigilię na jakiejś palestyńskiej pustyni, gdzie teoretycznie alkohol był zakazany, a jednak wszystkie namioty z jakiegoś powodu się w nocy kołysały.
Alkohol… symbolem religijnym
Na krytykę prohibicji zaraz zareagują niektórzy akcentując, że przecież działalność trzeźwościową prowadzi Kościół. W sumie w to samo grał Jaruzelski, wzywając Kościół, by go poparł w sprawie „trzynastej”.
Ciekawy głos w tej sprawie przedstawił katolicki publicysta Filip Obara z portalu PCh24.pl: „Alkohol z woli samego Pana Jezusa stał się jednym z podstawowych symboli naszej religii, a On sam (jak poświadcza Pismo) spożywał wino nie tylko w celach rytualnych, ale owszem - również towarzyskich. Alkohol to bogactwo natury (regionów pochodzenia, szczepów, zbóż, lokalnych ujęć wody i tak dalej), ludzkiego rzemiosła (szlifowane nieraz przez wieki metody produkcji) i wyobraźni (opowieść stojąca za daną marką i danym produktem). Jako taki alkohol jest niezbywalną częścią naszej kultury, a próba rugowania go z przestrzeni publicznej (przez kuriozalne przepisy o niepiciu w samochodzie, w pracy czy w publicznej instytucji) oraz cała ta demonizująca nagonka są zamachem na kulturę jako taką. Są też zamachem na wolność w jej najbardziej osobistym wymiarze”. Obara poprowadził też dyskusję zatytułowaną „Prohibicja – katolik mówi nie”.
Sensacja: zgadzam się z Ziemkiewiczem i Warzechą
A co z argumentami, które według sondażu przekonują większość Polaków? Zapewne działają na nich opinie osób z autorytetem, z tym, że niekoniecznie słuszne. Rzecz sensownie wyjaśnił Rafał Ziemkiewicz: trudno się dziwić terapeutom zajmującym się alkoholikami, że mają zboczenie zawodowe, które każe im widzieć w piciu alkoholu patologię. Być może podobnie myśli część lekarzy, choć jest to profesja, w której za kołnierz się raczej nie wylewa. Tylko że to jest jeden z punktów widzenia, bardzo szczególny. Rzecz w tym, że picie przez ponad 90 proc. Polaków (i to z dużym hakiem) nigdy nie skończy się żadną patologią. A najczęściej obsesję na tym punkcie mają byli alkoholicy albo ludzie, w których środowisku choroba alkoholowa zebrała tragiczne żniwo.
Prawie nigdy nie zgadzam się z Łukaszem Warzechą, ale tym razem trudno nie przyznać mu racji, gdy pisze: „W historii mieliśmy już przykład absurdalnej antyalkoholowej krucjaty: to trwająca w latach 1920-1933 prohibicja w USA. Skutkiem był radykalny wzrost przestępczości, bimbrownictwo, rozrost gangów. Nie spadek alkoholizmu. W PRL też to ćwiczyliśmy, choć nie w tej skali. I też było bimbrownictwo, przestępczość i meliny”.
Szczerze mówiąc to strasznych mieszczan, co mówią że przez alkohol są hałasy i jest niebezpiecznie, mam gdzieś. Jest sto raz bezpieczniej niż ćwierć wieku temu. Tylko wam z odbiło z dobrobytu i wydelikaciło.
Zwolennicy prohibicji, piję Wasze zdrowie!
Zwolennicy nocnej prohibicji argumentują, że dzięki niej mniej jest awantur i osób trafiających w ich wyniku do szpitali. Marna to argumentacja. Niewątpliwie zakaz jeżdżenia samochodem bardzo mocno zmniejszyłby ilość wypadków drogowych, w tym śmiertelnych. A jak wspaniale zakaz wchodzenie do wody zmniejszył by liczbę utonięć! Mimo to państwo uznaje, że wolność jazdy samochodem i pływania jest czymś oczywistym.
Hipokryzja polega też na tym, że o ile zakazana zostaje sprzedaż alkoholu sklepach, po cenie przystępnej dla zwykłego człowieka, to za 20 złotych w warszawskiej knajpie piwo można kupić o każdej porze. To oczywista dyskryminacja osób biedniejszych, np. studentów. To tak naprawdę pokłosie obrzydliwej propagandy PRL i III RP, w której przedstawiciele elit pijący alkohol byli poważani, a z ludzi biedniejszych różni pracownicy socjalni robili patologię.
A na koniec moje przesłanie do wszystkich fanów prohibicji napisane w dniu Sylwestra: Piję Wasze zdrowie! Wiem, że odruchowo mimo wszystko wzniesiecie kieliszek.